Dziś minął pierwszy dzień zdalnego nauczania we wszystkich szkołach w Polsce. Jak ostrzegali nauczyciele i dyrektorzy szkół, nie obyło się bez problemów. Niekiedy zasadniczych, bo MEN nie wziął pod uwagę prostego faktu: nie każde dziecko w Polsce ma nieograniczony dostęp do komputera i internetu.
W ostatnią środę minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski wydał rozporządzenie, na mocy którego nauczyciele mają obowiązek realizować online podstawę programową, czyli prowadzić na odległość lekcje i realizować nowy materiał. Dla polskiego systemu oświatowego była to niemal całkowita nowość. Pojawiły się zasadnicze wątpliwości: co z uczniami, którzy nie mają odpowiedniego dostępu do komputera i internetu, bo np. dzielą sprzęt z rodzicami (też pracują z domu) i rodzeństwem? Co z uczniami o specjalnych potrzebach edukacyjnych? Nauczyciele nie zostali przeszkoleni w zakresie organizacji i metodyki zajęć na odległość – od kilku dni sami opracowują scenariusze takich lekcji i dzielą się wskazówkami w internecie.
Organizowane na szybko zdalne nauczanie nie obyło się bez problemów technicznych. Już po kilku godzinach od startu szkolnego dnia przestały działać systemy Vulcan (dziennik elektroniczny wykorzystywany w około połowie polskich szkół), mobiDziennik czy Librus. Rodzice i uczniowie masowo logowali się do nich, by zobaczyć wymagania i zadania do wykonania. – W naszym systemie lawinowo wzrosła np. ilość wiadomości wewnętrznych. Nasze serwery obsługują ich miliony. Mówimy o wzroście dziesięciokrotnym – tłumaczył w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” przedstawiciel Vulcana. Firma zapewnia, że udoskonali dziennik, by odpowiadał aktualnym potrzebom. Minister Dariusz Piontkowski spotkał się dzisiaj z przedstawicielami najpopularniejszych platform tego typu. Komunikat jest typowy: „pracujemy nad usprawnieniem”.
Niektórzy dyrektorzy i nauczyciele wprost stwierdzają, że mówienie o tym, jakoby „polska szkoła przeszła na nauczanie na odległość”, to gruba przesada w sytuacji, gdy część uczniów nie ma nieograniczonego dostępu do komputerów czy internetu. Nie ma mowy o żadnych lekcjach na żywo i interaktywnym kontakcie z pedagogiem. W niektórych przypadkach „nauka na odległość” sprowadza się do wysyłania maili ze wskazówkami, co należy przeczytać i wykonać. Jeśli uczeń nie ma internetu w ogóle, kuratoria zalecają… przygotowanie pakietu edukacyjnego i wysłanie go pocztą.
Nietrudno się domyślić, że na tak „zorganizowanym przez MEN” zdalnym nauczaniu uczniowie z uboższych regionów i z uboższych rodzin tylko tracą.
– To, co teraz nazywamy szumnie nauczaniem zdalnym, wcale nim nie jest – powiedział „Gazecie Pomorskiej” Marek Wódecki, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 1 we Włocławku.
Z apelem o potraktowanie poważnie sprawy dostępu uczniów do internetu i przygotowania nauczycieli do nowych warunków pracy wystąpił do premiera Morawieckiego ZNP.
– Czy ministerstwo edukacji w swoich planach uwzględnia różnice w dostępie do sprzętu komputerowego poszczególnych uczniów i rodzin (także wielodzietnych)? Czy ministerstwo w swoich planach uwzględnia zróżnicowany dostęp do szybkiego Internetu w różnych regionach kraju? Czy ministerstwo uwzględnia fakt, że nauczyciele nie posiadają służbowego sprzętu do wykonywania systematycznej pracy online, szybkiego łącza internetowego czy oprogramowania antywirusowego? – pyta ZNP na swojej stronie. – Nie do zaakceptowania jest dla nas taka sytuacja, w której nauczyciele będą rozliczani z realizacji obowiązków niemożliwych do wykonania – podsumowuje prezes Związku Sławomir Broniarz.
Putin: jesteśmy gotowi do wojny jądrowej
Prezydent Rosji udzielił wywiadu dyrektorowi rosyjskiego holdingu medialnego „Rossija Sego…
Minister Piontkowski wydał rozporządzenie bez pokrycia, powołując się na błędne dane.
Nauczyciele nie posiadają służbowych komputerów, więc jedyną możliwością dla nauczycieli jest korzystanie z komputerów w szkole. W wielu szkołach nie ma choćby dziennika elektronicznego. Ba, niewiele szkół zakłada nauczycielom służbowe konta poczty elektronicznej.
W zasadzie jedyną „pewną” możliwością prowadzenia zdalnego nauczania jest wysyłka materiałów zwykłą pocztą, ewentualnie dostarczenie przy pomocy kierowców zatrudnionych w gminach. Trudno tu jednak o nauczanie, bo w ten sposób niewiele można nauczyć, a głównie tylko utrwalać. Trudno też by w ten sposób ucznia oceniać.
MEN przedkłada m.in. portale społecznościowe, ale nie powinno tego robić, bo to jawne napędzanie danych i zysków dla zachodnich korporacji mających gdzieś prywatność i tajemnicę korespondencji.
Według danych MEN, 92% szkół realizowało zdalne nauczanie. Dane te są błędne, bo zebrane na szybko i uwzględniające tak prozaiczne działania, jak zadanie więcej zadań domowych.
To jest jedna wielka prowizorka. Robi to więcej szkody niż nic nie robienie, bo sztucznie wykazuje zrealizowany materiał i daje oceny bez pokrycia.
Szkoda, że dopiero kryzys zaczyna nas uczyć nowych form korzystania z sieci.W Australii ,,zdalne” nauczanie i okresowe egzaminy – to codzienna praktyka.
A jaka była by przydatna, kiedy dzieciakowi z różnych powodów należy zorganizować indywidualne nauczanie? Przecież materiał z sieciowej lekcji może zostać przez ucznia zarejestrowany i powtarzany aż do nauczenia się przekazywanych treści. Te same lekcje mogą być wykorzystywane przez wielu uczniów do samodzielnej nauki, czy uzupełnienia materiału. Problem leży w tym, że Po zakończeniu kryzysu nikt nie będzie o tym pamiętał.
Bo i po co? I po raz kolejny ci słabsi zostaną na lodzie.