Białorusini mogą odetchnąć. Oto wreszcie z polskiej strony pojawiła się konkretna pomoc, która spowoduje, że wszystkie problemy znikną jak ręka odjął. Pojawił się nareszcie w Mińsku, nie niepokojony przez ten obrzydliwy łukaszenkowski reżim Piotr Duda. Przewodniczący Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”, niegdyś legendy ruchu związkowego, dziś jego karykatury.
Piotr Duda spotkał się z Aleksandrem Jaroszukiem, przewodniczącym Białoruskiego Kongresu Demokratycznych Związków Zawodowych (BKDZZ), opozycyjnych do oficjalnych związków zawodowych. Duda w Mińsku wygłosił kilka skrzydlatych myśli, które białoruscy słuchacze mieli zapewne spijać z ust proroka i przyjąć za własne. Duda był łaskaw otóż powiedzieć, że polska „Solidarność” będzie wspierać „jedyny wolny związek zawodowy” na Białorusi. Zagroził także, że gotów jest wrócić do Mińska w każdej chwili, gdy będzie taka potrzeba. Łukaszenko, jak się zdaje, z przejęcia nie zjadł kolacji. Duda obiecał też, że spotka się z jedną z liderek białoruskiej opozycji i „będzie bardziej słuchał, niż mówił”. Niestety, nie dotrzymał słowa.
Na razie kierowana przez Dudę organizacja wsławiła się wysłaniem na wschód ciężarówki z jedzeniem, myląc Białoruś z Jemenem. Potem sam przewodniczący NSZZ „Solidarność” nawiedził właśnie Mińsk, a następnie gadał z Cichanouską. „My skupimy się na budowaniu silnej struktury Białoruskiego Kongresu Demokratycznych Związków Zawodowych – to jest najważniejsze”.
Na miejscu Białorusinów, zanim zaczną kwilić ze szczęścia, że udzieli im nauk w tworzeniu ruchu związkowego tak zacna persona, sprawdziłbym, co też obecnie reprezentuje sobą związek zawodowy, na czele którego stoi wspomniany Piotr Duda.
Czy na pewno chcą, by powstał w ich kraju związek podobny do dzisiejszej polskiej „Solidarności”? Jeżeli tak, to bardzo współczuję.
Będzie to więc związek, którego związki z kościołem katolickim są jednym z filarów związku. Tu akurat białoruscy związkowcy mogą mieć z tym wymogiem pewien problem, ponieważ dominującą religia na Białorusi jest prawosławie, a wielu mieszkańców jest zwyczajnie niewierzących, ale cóż, pan Duda powie wam, jak to się robi. Oczywiście, w związku zawodowym ma nie być żadnych tam tolerancyjnych faramuszek, popierania LGBT czy innych mniejszości. Nie, nie, pedałów i lesby gonić związkowcy będą musieli. Jak w polskiej „Solidarności”. Zresztą przedsmak dewocyjności „Solidarności” Cichanouska już poczuła: Duda podarował jej medal z wizerunkiem ojca świętego Jana Pawła II i błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki.
Ale to dopiero początek. Białorusini być może trwają w złudzeniu, że oto staje przed nimi lider bojowego, niezłomnego i nieprzekupnego związku zawodowego, dla którego walka o prawa pracownicze to jeden z priorytetów. My w Polsce wiemy oczywiście, że to krzycząca nieprawda.
„Solidarność” występowała z postulatem, by związkowcy nie upominali się o podwyżki płac. Związek ten otwarcie stawał po stronie kapitalistów w Volkswagenie, Teatrze Polskim, w Poczcie Polskiej, w Amazonie, a także w PKS. Wbijali nóż w plecy działaczom z innych związków zawodowych, walczących o swoje prawa i płacących za to zwolnieniami z pracy. Jednoznacznie stawali po stronie rządu, deklarując współpracę, przez co „przestaje być związkiem zawodowym, a w coraz większym stopniu staje się bojówką władzy”, jak mówił Piotr Szumlewicz, wówczas związkowiec z OPZZ.
Doprawdy, nie dziwię się, że Piotr Duda przeszedł przez białoruską granicę w tę i z powrotem, nie niepokojony przez nikogo. Rozziew między ideami, które niegdyś legły u podstaw mitu „Solidarności”, a dzisiejszą kompromitującą praktyką działania związku, na czele którego stoi Piotr Duda, czyni z tego lidera pośmiewisko, przez co jest nieszkodliwy dla każdego reżimu jak boża krówka.