Miała być polityka samorządowa bez ideologii, a jest jawne ograniczanie ludzkich praw w imię ideologicznego doktrynerstwa. Skutki rządów PiS w sejmiku odczują pary z województwa łódzkiego, które starają się o dziecko, a mają problemy z płodnością. O dofinansowaniu mogą zapomnieć.
2 miliony złotych desygnowano w przyszłorocznym budżecie województwa łódzkiego na wsparcia zabiegów in vitro. Jedną z pierwszych decyzji PiS po przejęciu władzy było jednak anulowanie tej decyzji. Powód? PiS jest przeciwny takiej metodzie walki z bezpłodnością. Ludzie Kaczyńskiego uważają, że jest to metoda jest niezgodna z wiarą Kościoła katolickiego, a jej stosowanie jest ciosem w szacunek do ludzkiego życia. Radni zwracają uwagę, że w przypadku zabiegów dochodzi do zbyt dużej ingerencji w powoływanie życia, a niewykorzystanie embriony są „uśmiercane”. A zatem mieszkańcy wszystkich miast województwa, poza Łodzią, gdzie finansowanie in vitro zapewnia miasto, będą skazani na wybór – szarpnięcie się na spory wydatek z własnej kieszeni, albo bezdzietność.
Pilotażowy problem wspierania in vitro był realizowany w województwie łódzkich w roku bieżącym. Cieszył się sporym zainteresowaniem. Skorzystało z niego 39 par. Każdy zabieg kosztował 5,1 tys. zł. Owocem programu jest 14 ciąż. W tym roku projekt miał ruszyć pełną parą. 2 miliony złotych pozwoliłyby na spełnienie marzeń nawet 400 par.
Radni opozycji są oburzeni decyzją PiS. – Dowiedziałem się nieoficjalnie, że program ma być zawieszony- mówi w rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” Marcin Bugajski z Koalicji Obywatelskiej . – Nie widzę żadnych merytorycznych argumentów nad rezygnacją z niego – podkreśla.
Liberalny polityk zapowiedział walkę o program in vitro i złożenie petycji z podpisami obywateli w jego obronie. Złożył już w tej sprawie interpelację, ale odpowiedzi jeszcze nie otrzymał. Sami radni partii rządzącej przyznają zresztą, że kontynuacji pilotażu nie będzie.- Nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat, nie sądzę jednak, żeby w klubie znalazł się jakiś zwolennik tego programu – przyznaje Piotr Adamczyk z PiS.
Kto ucierpi na likwidacji dofinansowania? Pary o najniższym statusie majątkowym, bogaci sobie, jak zwykle, poradzą. – Część par nawet bez programu podeszłaby do in vitro, ale nie wszystkich na to stać – ocenia Małgorzata Wójt, embriolog z kliniki Salve Medica.
Czy dla tych, co portfele mają raczej chude, pozostanie jedynie bezdzietność? PiS twierdzi, że nie. Alternatywą ma być naprotechnologia. Taka metoda jest hojnie wspierana na poziomie budżetu centralnego. Ministerialny program, polegający de facto na diagnostyce przyczyn niepłodności, pochłonął mnóstwo pieniędzy w ramach dofinansowania państwowych placówek, ale jego efekty są marne. Nic dziwnego, skoro działania rządu to – jak twierdzi prof. Marian Szamatowicz, pionier in vitro w Polsce – „zawoalowana forma finansowania naprotechnologii, która nie daje rozwiązania w przypadku nieodwracalnego uszkodzenia jajowodów, np. na skutek endometriozy, czy przy czynniku męskim, gdy nasienie jest zbyt słabe, by do zapłodnienia doszło w sposób naturalny”.
Z problemem niepłodności mierzy się ok. 1,5 mln par w Polsce. W 2016 PiS wygasił Narodowy Program Leczenia Niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego, dzięki któremu urodziło się ponad 21 tys. dzieci. Polska jest jednym z ostatnich krajów w Europie, gdzie pozaustrojowe zapłodnienie wciąż nie jest refundowane.
– Dzięki in vitro urodziło się na świecie ponad 6 mln dzieci. Zaprzeczanie skuteczności pozaustrojowego zapłodnienia jest nie tylko nieetyczne, ale również sprzeczne z medycyną opartą na dowodach naukowych. Wszystkie sprawdzone, bezpieczne i skuteczne metody leczenia niepłodności powinny być dostępne dla pacjentów, a do lekarzy należy przekazywanie im wiedzy na ten temat – mówiła podczas konferencji poświęconej niepłodności jako chorobie społecznej w 2017 w Warszawie dr Kersti Lundin, przewodnicząca Europejskiego Stowarzyszenia Rozrodu Człowieka i Embriologii.