PiS nie musi zmieniać Konstytucji. Porządek ustrojowy zmienia za pomocą kolejnych ustaw. Realizacja procesu transformacji liberalnego państwa prawa w państwo narodu i jednolitej władzy rozpoczęła się od demontażu instytucji stojącej na straży zapisów ustawy zasadniczej. Nie minęła jeszcze połowa kadencji parlamentarnej, a PiS zdążył rozłożyć na łopatki Trybunał Konstytucyjny. Tempo jest imponujące. Przypuszczalnie plan zostanie zrealizowany przed założonym terminem. Nie jest to wyłącznie zasługa sprawnie działającej władzy, ale przede wszystkim rachitycznego oporu społecznego, nieudolnych i momentami wręcz operetkowych działań opozycji i braku zdecydowania ze strony zajętej ważniejszymi problemami Brukseli. Te okoliczności zachęciły obóz „dobrej zmiany” do przyspieszenia.
Pomyśleć, że jeszcze wczoraj wszyscy karmiliśmy się nadzieją na dezintegrację obozu władzy. Andrzej Duda postanowił skierować ostrze swojego długopisu przeciwko politycznemu ojcu. Prezydent zawetował ustawę o regionalnych izbach obrachunkowych, a wielu komentatorów krzyknęło „nareszcie!” – posłuszny notariusz wypowiedział posłuszeństwo i upodmiotowił się jako prezydent. W wiarygodność tego gestu był skłonny uwierzyć nawet jeden z najbystrzejszych obserwatorów sceny politycznej – Jakub Majmurek, który przypuszczał, że ubicie RIO jest sygnałem dla rządu Beaty Szydło – „jako prezydent nie zgadzam się na ustawę o KRS i zamach na Sąd Najwyższy”. Nie minęła nawet doba i z przyjemnej mary wyrwał nas minister Andrzej Dera, który oświadczył, że prezydent nie zamierza blokować obu projektów. Chwilę później sejmowa większość powiedziała „tak” i likwidacja trójpodziału władzy stała się faktem. 12 lipca, w rocznicę uruchomienia polskiego obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej, autorytarna prawica zyskała niemal całkowitą kontrolę nad władzą sądowniczą. Trzeba przyznać, że mają rozmach… (i dalej jak w filmie).
PiS wybrał dogodny moment na przeprowadzenie swojej operacji. Społeczeństwo nie wytrzeźwiało jeszcze po emocjonalnej balandze, jaką zafundowały rządowe media przy okazji wizyty Donalda Trumpa. Poparcie dla władzy szybuje w rejonach politycznej egzosfery. W kolejnych sondażach spodziewany jest wynik dający formacji Kaczyńskiego wynik wymienialny na większość konstytucyjną, co pozwoliłoby zalegalizować dotychczasowy kryminał. Jeśli dodamy do tego niezłą koniunkturę gospodarczą, najniższe od 1991 roku bezrobocie i imponujący wzrost wynagrodzeń oraz skontrastujemy z całkowitą bezradnością opozycji, otrzymujemy jasny wniosek – PiS może obecnie zrobić wszystko i żadna siła w tym kraju mu nie przeszkodzi.
Na pewno nikt nie przejmuje się zawodzeniami Andrzeja Rzeplińskiego, który rozpaczliwie zaapelował do prezydenta „niech Pan tego nie robi Polsce”. Andrzej Duda zrobi dokładnie to, co musi zrobić i żadne błagania czy odwołania do legalistycznych zasad nie skłonią go do zmiany zdania. Nie jest bowiem żadnym strażnikiem obowiązującego porządku ustrojowego, a raczej narzędziem do jego demontażu. Były prezes TK słusznie zauważa, że ustawa o Sądzie Najwyższym przypomina regulamin zakładu poprawczego – słowo „dyscyplinarny” pojawia się w niej 388 razy. Bezsprzecznie celem ustawodawcy jest zastraszenie i wymuszenie posłuszeństwa na sędziach SN, a w dalszej kolejności – wymiana jego składu. Sąd Najwyższy jawił się jako jedna z ostatnich instytucji, które mogą skutecznie utrudnić działania pisowskim zmieniaczom, co pokazał werdykt w sprawie Mariusza Kamińskiego, po którym mówiono, że SN będzie pełnić rolę, którą powinien sprawować Trybunał Konstytucyjny. Obecnie nadzieja ta zgasła. I nie łudźmy się – nie będzie to bitwa długa i męcząca, jak ta o TK. Trafnie ujął to adwokat Piotr Barczak, który napisał na Twitterze: „Przejęcie TK to było żmudne przesuwanie linii frontu. Przejęcie SN to będzie zrzucenie napalmu. Z obecnego SN zostaną same mury”.
Zniesienie trójpodziału władzy i podporządkowanie wymiaru sprawiedliwości potrzebom walki politycznej będzie miało ogromne konsekwencje dla nas wszystkich. Sądy będą używane jako narzędzia do walki z opozycją, nie tylko liberalną spod znaku KOD, PO czy .N ale również przeciwko lewicy. Planowana delegalizacja Komunistycznej Partii Polski jest sygnałem, że PiS rozpoczął proces kryminalizacji i usunięcia z przestrzeni polityczności wszystkiego, co z wartościami lewicowymi się kojarzy. Oskarżeni przez prokuratorów Ziobry działacze nie będą mogli liczyć na sprawiedliwy proces, bo dzięki ustawie o KRS uczciwi sędziowie będą zastępowani ludźmi prześwietlonymi przez władzę pod kątem posłuszeństwa. Słowa „PiS was będzie jeb.ł” wypowiedziane w noc wyborczą przez internetowego kabotyna, nabierają dzisiaj szczególnego znaczenia.
Co robić? Kto może nas uratować przed realizacją planu Kaczyńskiego, który na wzór Recepa Tayyipa Erdogana chce zapewnić swojej formacji niezagrożone trwanie, a swoich wrogów obezwładnić strachem i poczuciem braku wpływu na cokolwiek? Z nadzieją można spoglądać właściwie już tylko na Brukselę, która dotychczas ograniczyła się do kilku ostrzeżeń i dyplomatycznej marginalizacji Warszawy w ramach wspólnoty. Dopełnienie procesu dewastacji państwa prawa i ustanowienie quasiautorytarnych rządów to jednak zagranie nazbyt bezczelnie naruszające europejskie reguły. Kaczyńskiemu zbiera się od dłuższego czasu – po ataku na TK, odmowie relokacji uchodźców i błazenadzie podczas wyborów przewodniczącego Rady Europejskiej, popełnił teraz występek najpoważniejszy. Jeśli prezes faktycznie kieruje swoją szalupę na kolizję i chce w perspektywie dekady wyprowadzić Polskę z UE, musi się liczyć z tym, że Bruksela przykręci kurek z dotacjami, co przełoży się następnie na osłabienie siły nabywczej i załamanie koniunktury, co może sprawić, że obywatele zaczną się denerwować i myśleć o zmianie władzy. A więc, jak zwykle, pozostaje nam czekać, aż lepsze czasy przyniesie nam zewnętrzna ingerencja.