Site icon Portal informacyjny STRAJK

PiS stara się na próżno

Byłem przedwczoraj na zwykłej imprezie przyjaciół z lat szkolnych. Jeżeli mówię „szkolnych”, to oznacza zamierzchłą przeszłość, która dla znakomitej części czytelników portalu równa jest w sensie oraz znaczeniu bitwie pod Grunwaldem, śmierci Sokratesa albo jakoś tak. Oznacza to też, że uczestnicy imprezy swą, nie bójmy się tego słowa, przyjaźń pielęgnują od dziesięcioleci. Jakby ktoś miał ochotę na wzruszenia, to chętnie opowiem w wolnej chwili, jak ta przyjaźń sprawdzała się w najbardziej potrzebnych momentach, kiedy naprawdę jedni kładli na szali bardzo wiele, by pomóc, uratować czy ocalić drugich. Ale tak się składa, że nie mam czasu, więc na wzruszenia przyjdzie poczekać do bardziej sposobnego momentu.
Czy piliśmy? Owszem. Jedliśmy też. I, rzecz zaskakująca dla młodego pokolenia rozmawialiśmy, nie posługując się przy tym tabletami i smartfonami.
Po niezbędnej chwili wspomnień przyszło do opowieści o radościach i problemach. Otóż jeden z nas miał dobrą pracę w instytucji jak najbardziej państwowej, w której sprawdza się przez lata i otrzymywał za to wynagrodzenie. Stosowne do osiągnięć, a ociągnięcia były duże. Teraz, po zmianie władzy, pozbawiono go możliwości pracy w takim wymiarze, który wykonywał do tej pory i został z kilkusetzłotowym dodatkiem za gotowość. Akurat tyle, żeby stoczenie się do poziomu człowieka wykluczonego, pozbawionego mieszkania, wody i światła nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Nie zginie oczywiście, w końcu od czegoś ma się przyjaciół. Ale rozgoryczenie i gniew przepełniało go po uszy. Nie ukrywał tez co myśli o nowej ekipie, która sekuje go tylko z tego powodu, że pracował przy poprzedniej, zresztą nie był w nią szczególnie zaangażowany. Myślał zaś obelżywie. Werbalizował to przy pomocy nienormatywnej leksyki. Do gardła skoczyło mu dwóch innych przyjaciół, zachwyconych PiS-em i Kaczyńskim w szczególności. Nie ma sensu referować tej karczemnej awantury, bo argumenty wszyscy znają. Skończyło się trzaśnięciem drzwiami i zakończeniem tak mile rozpoczynającej się imprezy, obiecującej trwać do białego rana.
Następnego dnia, próbowaliśmy żmudnych negocjacji. Nic nie dały. Słowa „nigdy”, „za żadne skarby” oraz „nie spodziewałem się” i „nigdy mu tego nie zapomnę” były używane często. Z obu stron. Koniec przyjaźni.
Dziś, kiedy część z nas siedziała w ponurym nastroju w naszym stałym punkcie zbornym, godzinę temu w drzwiach stanął jeden z pokłóconych przyjaciół, z niewielkim bulgoczącym pakunkiem pod pachą. I zanim usiadł, przypomniał w 5 minutowej przemowie nasze kłótnie i równie karczemne awantury w 1981 roku, podczas stanu wojennego. A też byliśmy po obu stronach. I nic, przeżyliśmy i przeżyła nasza przyjaźń. To daliśmy rade w 1981 roku, to w 2016 i w następne nie damy rady? Ależ damy, tak mniej więcej wywodził.
Co piszę czym prędzej, zanim zdążmy skorzystać z tego, co przyniesiono pod pachą naszego przyjaciela, po to tylko, żeby powiedzieć Kaczyńskiemu i jego kumplom: „Żebyście się skichali, nie będziecie w stanie podzielić ludzi, którzy wiele razem przeszli i wiedzą, że nic nie jest więcej warte niż wspólnota na podstawowym choćby poziomie”. Jak powiedział jeden z papieży do swojego adwersarza: „Cóż nas dzieli? Poglądy? Przyzna pan, że to tak niewiele”.

Exit mobile version