Oficerowie pionu prześladowczego partii rządzącej nie śpią. Muszą trwać w swej kontrrewolucyjnej czujności cały czas i sami, bez polecenia, podejmować walkę z porządkiem obcym ich wartościom. Do tego predysponuje ich jedna szczególna cecha – obsesja na punkcie ludzkiej płciowości.

Jako przedstawiciel tego ekstraordynaryjnego pocztu dał się ostatnio poznać poseł Andrzej Gawron, kiedyś członek NSZZ „Solidarność”, dziś przedsiębiorca; kiedyś samorządowiec śląski, dziś poseł; kiedyś być może człowiek poważny, dziś chyba niezupełnie.

Jako szczególnie zatroskany losem swojego regionu, ale też wiedziony imperatywem zwalczania seksualnego zła, rzucił rękawicę klubowi Prive w Lublińcu. Jest to miejsce szczególne, ongiś dyskotekowa melina, dziś ekskluzywny przybytek. Ekskluzywny nie dlatego, że jakoś szczególnie drogi, lecz ze względu na szczerość, otwartość i dyscyplinę klienteli. Przychodzą tam bowiem ludzie, którzy skłonni są wobec samych siebie oraz pozostałych zażywających tam rozrywki, przyznać, iż poza szklanką wody mineralnej czy kieliszkiem wina oraz rozmową czy pląsem, stosowną zabawą danego wieczoru będzie dobry seks. Uczestników tej kultury przyjęło się nazywać swingersami.

Gawron rychło zwęszył ten spisek na rzecz ludzkiej przyjemności i próbował najpierw do tablicy przywołać burmistrza Lublińca; na swoje nieszczęście bez skutku. Teraz podejmuje działania na poziomie władzy centralnej. Trudno powiedzieć, co osiągnie, ale wiadomo już, co mu się na pewno nie uda. Nie uda mu się doprowadzić do tego, by ludzie przestali ze sobą współżyć. Nie uda mu się również odwrócić porządku przyjemności dorosłych ludzi opartym w niemałej części na satysfakcjonującym życiu seksualnym. Nie uda się też wywołać powszechnej niechęci wobec takich klubów, nawet wśród osób, które rozwiązłość seksualną cenią zgoła niewysoko.

Fakt, iż taki ośrodek powstał w 20-tysięcznym Lublińcu, jest tego ostatniego znakomitym świadectwem. Trudno uwierzyć, że wszyscy mieszkańcy uważają to za moralnie znakomity pomysł, ale z pewnością wolą klub dla swingersów od dyskoteki. Goście takich lokali muszą zachowywać się w sposób szczególnie zdyscyplinowany i kulturalny. Nie wolno im nadużywać alkoholu, do wszystkich obecnych zobowiązani są odnosić się z pełną kulturą i poszanowaniem ich autonomii, potrzeb czy chęci. W wypadku nawet najmniejszych uchybień ryzykują nie tylko błyskawiczną eksmisję, ale i wilczy bilet. Inaczej niż w małomiasteczkowej dyskotece, w małomiasteczkowym klubie seksualnych uniesień nie ma nawalonych dresiarzy terroryzujących całą okolicę do chwili, w której w końcu osiągną delirium termens i padną na chodnik. Nie słychać stamtąd koziego głosu Zenona Martyniuka dudniącego z głośników na całe osiedle, ani charakterystycznego brzęku tłuczonych butelek; nie ma barbarzyńskich wrzasków niewyżytych młodych mężczyzn, nie ma też bójek, ani knajpianych wykidajłów stroszących się na kierowników szatni; w ogóle nie ma agresji.

Jest higiena, dyskrecja i pożądanie. Trójca nieświęta tak odmienna od tej wpiętej w świadomość posłów PiS, że samo jej istnienie wywołuje nieustającą frustrację. Nie dość, że tym facetom nie śmierdzą nogi, nie dość, że latają na golasa pomiędzy innymi nieubranymi facetami, nie dość, że kobiety, z którymi przyszli, też pomiędzy nimi łażą, to jeszcze muszą się pokornie i z uśmiechem pytać nieznajomych, czy mogą się przyłączyć! Tych ludzi trzeba uratować.

Ale nie tylko ich. Toteż uprzejmie podpowiadam posłowi Gawronowi. Pssst… Tinder! Liczę na bardzo ostrą kontrseksualną ofensywę przeciw tej szatańskiej aplikacji. Pocorn już kupiony.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…