Rząd Donalda Tuska w 2011 roku podwyższył stawki VAT do 23 proc. oraz 8 proc. Pretekstem był kryzys gospodarczy i – pomimo bycia zieloną wyspą na mapie Europy – rosnący dług publiczny, grożący przekroczeniem konstytucyjnego limitu, a więc rozpoczęciem drastycznych cięć budżetowych na wzór grecki. Wszystko miało być na chwilę, aż stan kasy państwa się poprawi. Konkretnie na 3 lata. I oczywiście – jak to bywa z prowizorkami – zostało na dłużej.
Skądś pieniądze Tusk musiał wziąć. Mógł zgodnie z logiką taniego państwa zrobić oszczędności albo podwyższyć podatki. Wybrał to drugie. Ale przecież podatki są różne. Mógł wprowadzić trzecią stawkę podatku dochodowego, zlikwidowaną zresztą za ‘’pierwszego PiS-u’’, opodatkować firmy, spadkowe fortuny czy uszczelnić VAT. Mógł – krótko mówiąc – na różne sposoby sięgnąć do kieszeni bogatych. Wybrał jednak opcję najbardziej politycznie opłacalną – w końcu i tak niewiele osób rozumie działanie systemu podatkowego w Polsce, poza tym, że są pewne jak śmierć. Oraz tak samo niepożądane.
W rozwiniętych krajach kapitalistycznych zachodniej europy dochody budżetów z podatków pośrednich i bezpośrednich są zbliżone. W Polsce najwięcej pochodzi z tych pierwszych. VAT jest jednak regresywny – podatek od towarów i usług płaci każdy, ale jednak udział konsumpcji w dochodach osób niezamożnych jest znacznie wyższy niż wśród bogatych. Jak czytamy w raporcie CenEA ‘’VAT w wydatkach gospodarstw domowych’’: Dla najbiedniejszych 10% populacji wiąże się to (wzrost podatku o 1 proc -DD) ze wzrostem opodatkowania VAT o około 7,60 zł miesięcznie, czyli o około 0,8% dochodu do dyspozycji. W przypadku najbogatszych 10% populacji wzrost ten wynosi około 35,40 zł miesięcznie (0,3% dochodu). Blisko połowa wpływów budżetowych pochodzi właśnie z VAT. Realnie więc wychodzi na to, że biedniacy i średniacy utrzymują nasze państwo, a ci którzy radzą sobie najlepiej – na nim pasożytują.
PiS miał to zmienić. Jedną z przedwyborczych obietnic był powrót do dawnych stawek VAT. Czwartkowe głosowanie w Sejmie pokazuje, że partia Jarosława Kaczyńskiego kłamała. Posłowie tego ugrupowania zagłosowali za przedłużeniem obowiązywania wyższych podatków. Opozycja próbowała zerwać kworum, ale wyłamał się klub Kukiza – ciekawe jaki prezent ta przystawka dostanie.
Obłuda? Być może. Ale chyba nie ma co się na nią oburzać w polityce. Patrząc jednak trzeźwo – zadziwiające jest trwanie w opinii publicznej poglądu, że PiS jest partią socjalną, dbającą o poszkodowanych przez transformację. I jakże słaba musi być opozycja, jeśli ludzie PiS-owi wierzą?