Minister Szyszko po wypowiedzeniu wojny świerkom w Puszczy Białowieskiej, zabiera się za odnawialne źródła energii. Szykowana ustawa o elektrowniach wiatrowych może doprowadzić wiele z nich do bankructwa.
Prawo i Sprawiedliwość chce znacząco zwiększyć wymaganą odległość pomiędzy wiatrakiem a najbliższymi zabudowaniami. Zgodnie z obecnie obowiązującym prawem, zbliżonym do większości regulacji europejskich, wynosi ona ok. 500 m. Po zmianach byłyby to nawet 3 km. Ta reforma nie dotknęłaby już istniejących siłowni, jednak znacząco zahamowałaby powstawanie nowych. Tymczasem Polska zobowiązała się, że w 2020 roku 15 proc. energii będzie pochodził ze źródeł odnawialnych. Ostatnie pewne dane mówią o 11 proc.
Może się okazać, że po „dobrej zmianie” liczba wiatraków może nie tylko przestać rosnąć, ale też zacznie spadać. Wszystko przez proponowane zmiany w obliczaniu obciążeń podatkowych – w niektórych przypadkach oznaczałoby to wzrost kosztów nawet o 400 proc.
Jak wynika z opublikowanego w 2014 roku raportu Najwyższej Izby Kontroli, zwiększanie udziału energii odnawialnej w gospodarce wprowadzane był przez poprzedni rząd i władze lokalne w podobnym stylu, co większość reform – z dużą dawką arogancji i bez pytania mieszkańców o zgodę. Jak zwraca uwagę Izba,”proces powstawania farm przebiegał często w warunkach zagrożenia konfliktem interesów, brakiem przejrzystości i korupcją”. Niemal jedna trzecia wszystkich farm wiatrowych znajdowała się na gruntach lokalnych działaczy samorządowych, którzy czerpali z nich bezpośrednie zyski. Mimo protestów w żadnej badanej przez NIK gminie nie przeprowadzono referendum lokalnego, w którym mieszkańcy mogliby podjąć decyzję o lokalizacji wiatraka. W wyniku braku konsultacji i polityki edukacyjnej w wielu regionach kraju urósł duży sprzeciw wobec budowy kolejnych wiatraków. Jak się okazuje, ponad 3/4 badanych nie chciałoby się zgodzić na budowę siłowni w swojej okolicy; niechęć ta jest silniejsza niż wobec odwiertów gazu łupkowego, które stanowią realne zagrożenie dla jakości wody i gleby.
Projekt ustawy autorstwa Prawa i Sprawiedliwości nie wpisuje się jednak w rekomendacje Najwyższej Izby Kontroli – nie wymusza na samorządach ani większej przejrzystości, ani szerszych konsultacji społecznych czy wykorzystywania narzędzia, jakim jest lokalne referendum.
[crp]Putin: jesteśmy gotowi do wojny jądrowej
Prezydent Rosji udzielił wywiadu dyrektorowi rosyjskiego holdingu medialnego „Rossija Sego…
Jeżeli zwróci się uwagę na fakt, iż większość wiatraków na wschód od Oderfluss jest zakamuflowanej opcji niemieckiej, to czyn taki można uznać za wręcz patriotyczny – zabieramy Niemcom nasz wiatr. Jeżeli zauważyć, iż w Rzeszy odległość wiatraka od zabudowań jest tylko dwa razy większa niż w „większości regulacji europejskich” to nie dziwimy się niemieckim wiatrakowcom, że stawiają u nas, a dziwimy się naszym iż im pozwalają stawiać.
Gdyby taki projekt przedstawiała np partia „Razem” czy inne SLD to pan autor byłby zachwycony troską rządzących o zdrowie i komfort społeczeństwa. Kłopot w tym, że to projekt PIS-u i gdyby Szydło nawet osobiście skonstruowała i wdrożyła do produkcji perpetum mobile, to i tak pan autor nie zostawiłby na tym suchej nitki.