Znamy już oficjalne wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich, opublikowała je Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) na konferencji prasowej o godzinie 18, 25 maja. Andrzej Duda otrzymał 51,55 proc., co przekłada się na 8 630 627 głosów. Bronisław Komorowski zdobył 48,45 proc., poparło go 8 112 311 osób. Różnica między oboma kandydatami wyniosła 518 316 głosów. Frekwencja wyniosła 55,34 proc. uprawnionych do głosowania.
Warto zwrócić uwagę komu i czemu Andrzej Duda zawdzięcza swoje zwycięstwo. Zbyt banalne byłoby zgodzić się ze stwierdzeniem prezydenta-elekta, że do wygranej przyczynili się jego bliscy — żona, córka oraz szefowa sztabu. Nie ma w tym bowiem niczego nadzwyczajnego i nadprzyrodzonego.
Rąbka tajemnicy uchylił już dziś Joachim Brudziński w wypowiedzi dla radia Tokfm. Otóż w dniu wyborów Jarosław Kaczyński udał się do klasztoru na Jasnej Górze, modlić się o lepszą przyszłość dla Polski, czyli zwycięstwo namaszczonego przez siebie kandydata. Kaczyński modlił się ponoć tak żarliwie, że nie zdążył na wieczór wyborczy. Może to i dobrze, bo Andrzej Duda, jak przystało na kontynuatora dzieła Lecha Kaczyńskiego, zaraportować musiałby prezesowi wykonanie zadania.
Zwycięstwo fetował za to Antonii Macierewicz, szef zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej (czytaj: zamachu). To że Antonii Macierewicz milczał w czasie kampanii było, być może, łaską zesłaną od samego Najwyższego. Jeśli tak, to — jak widać — warto było się modlić.
A że modlitwy nigdy dość, przekonaliśmy się również dziś. Do chwili ogłoszenia oficjalnych wyników przed siedzibą PKW czuwało „Pogotowie Różańcowe”. Zwycięstwo zostało wymodlone. Wygrał Duda. Wyborów więc nie sfałszowano. Bronisław Komorowski też uznał swoją porażkę. Amen.