Site icon Portal informacyjny STRAJK

Platforma śmieciowa

Na naszych oczach tworzy się nowy polityczny byt. Powinien przyjąć nazwę „Tłuste Misie”, skupia bowiem wszystkich, którym grzanie poselskiej ławy podoba się tak bardzo, że nie kryją nawet faktu, iż dopadła ich ideowa amnezja. W kąt poszły zapewnienia konserwatystów, że z liberałami im nie po drodze i na odwrót. Okazuje się, że chęć pozostania przy politycznym wodopoju wygrywa z honorem, który niby od wieków jest polskim produktem firmowym. „W posły” chcą iść dokładnie te same gadające głowy co 10 lat temu, tyle że nikomu już nie robi różnicy, jakie barwy reprezentuje.

Platforma Obywatelska zaczynała swoją bytność w polityce jako formacja liberalno-demokratyczna, o określonym profilu, który może się podobać albo budzić sprzeciw. Ale z pewnością konsekwencja zawsze jest lepsza od udawania, że „jesteśmy do wszystkiego”. Tym samym są bowiem Państwo do niczego. Przyjmujecie w swoje szeregi i obnosicie z dumą na listach zdobyczne łupy w postaci niegdysiejszych flagowych twarzy SLD, PiS, Młodzieży Wszechpolskiej czy Twojego Ruchu – bez względu na obraźliwe słowa, które padały, bez względu na moralne osądy, deklaracje o tym, kto komu nigdy nie poda ręki. Definiujecie się jako jedna wielka opozycja do ekipy Kaczyńskiego. Aż chce się zacytować słowa redaktora naczelnego „Polityki”, które padły wczoraj w radiu TOK FM: „Mam wrażenie, że politycy mają swoich wyborców za debili”.

Działacze Platformy są w tym specjalistami – i tutaj właśnie upatrywać należy przyczyny sromotnej klęski, jaką z pewnością poniesie ona w jesiennych wyborach. W dodatku całkowicie zasłużenie. W nagłą zmianę frontu ideowego motywowaną troską o losy rodaków nie uwierzy nikt przy zdrowych zmysłach, choćby edukację zakończył na 4 klasach szkoły podstawowej. Strategia straszenia PiS-em już nie działa, bo polityczny potencjał wygrywania na niej został roztrwoniony serią afer: zegarkowej, taśmowej, kilometrowej, wypowiedziami o szczawiu, mirabelkach i klimacie, który mamy (sorry). Wszystkie te wpadki, czy to poważnego, czy mikrego kalibru, łączy jedno: lekceważący stosunek do wyborców połączony z przekonaniem, że posłowie przebywają wewnątrz jakiejś różowej, lewitującej ponad powierzchnią ziemi bańki ochronnej, odgradzającej od pracy za grosze, od alimenciarzy, od dziurawych skarpetek, od zbyt drogich podręczników. Widok zdumionej pani premier odkrywającej teraz, w kampanii, że na prowincji ludzie żyją za 700 zł, tylko jeszcze bardziej irytuje. Podkreśla bowiem, w jak różnych światach żyjemy na co dzień. Zwieńczeniem dzieła są listy wyborcze partii rządzącej, gromadzące politycznych cwaniaków, przyzwyczajonych do dobrobytu i poczucia władzy, dla których nieistotne jest za czym/przeciwko czemu głosowali w poprzedniej kadencji.

To najgorsza z możliwych dróg – najgorsza nie tylko wizerunkowo, ale z czysto pragmatycznego punktu widzenia. Ewa Kopacz najpierw walczyła z partyjnymi kolegami o miejsce dla naczelnego PR-owca PiS, Michała Kamińskiego, aby ostatecznie nie zrobić użytku z tej akurat jego rady, która godna była wysłuchania. Kamiński radził bowiem w pierwszej kolejności zażegnać problem wiarygodnościowy i otworzyć się na rozczarowanych Millerem wyborców z lewa. „Tłustym misiom” dieta się jednak nie uśmiechała. Miejmy nadzieję, że już niedługo odchudzą ich wyborcy – bo wyborcy mają to do siebie, że nie lubią bezczelności.

Exit mobile version