Współobywatele i współobywatelki: obudziliśmy się wszyscy dziś rano w roku Praw Kobiet. Pisownia oryginalna, patronat nadany przez Sejm jeszcze w czerwcu, z inicjatywy Nowoczesnej, za aprobatą niemal wszystkich klubów parlamentarnych. Przeciwko głosowało tylko kilkanaścioro deputowanych (tak tak, kobiet też) z PiS i Kukiz’15. Reszta przychyliła się do pomysłu, by w roku stulecia niepodległości przypomnieć także o tym, że Polska była wśród pierwszych krajów świata, w których kobiety otrzymały te same prawa wyborcze, co mężczyźni.
Żadne odniesienie do przeszłości w publicznym dyskursie, żaden oficjalnie nadawany patronat nie jest sprawą przypadku. Politycy sięgają po historię, gdy czują, że za jej pomocą da się coś osiągnąć tu i teraz. To, że PiS przystaje na to, by przypomnieć rocznicę nadania kobietom praw wyborczych, przelicytowuje pod względem perfidii ekscesy dekomunizacyjne. Im również należy się sprzeciwiać, ale naiwnością byłoby się im dziwić: próby kształtowania świadomości w wykonaniu narodowo-katolickich radykałów po prostu muszą sprowadzać się do kasowania pamięci o walce z wyzyskiem, niesprawiedliwością i faszyzmem. Eliminując na wpół zatarte symbole niegdysiejszej siły lewicy prawica realizuje po prostu odpowiedni klasowy interes. Celebrując w Polsce, w roku 2018, historyczną decyzję o nadaniu kobietom prawa wyborczego podjętą przed wiekiem, dokonuje manipulacji wyjątkowo przewrotnej.
Sejm nie proponuje nam bowiem, by zastanowić się nad tym, jak rewolucyjna (nie bójmy się tego słowa) była to decyzja, jaką zmianę wprowadzała do panujących stosunków społecznych. Nie przypomni nam ani o ofiarności i determinacji bojowniczek o równe prawa, ani o ogólnoeuropejskim kontekście, w jakim zwyciężyły – o I wojnie światowej i jej wpływie na położenie kobiet, nie wspominając już nawet o rewolucji lutowej w Rosji z jej zdobyczami w tym zakresie. Prawa kobiet wspomnimy tylko po to, by zarobić kolejny powód do plemiennej dumy. Polska na czele, nasz Józef Piłsudski pionierem epokowych zmian, wyprzedziliśmy państwa, które dziś mają czelność wyrażać zaniepokojenie o jakość naszej demokracji. Nie mają prawa pluć w twarz nam, dumnym przodownikom wolności.
Nieważne, że miesza się tu porządki historyczne i gubi spójność między nimi. Nie ma znaczenia, że pod rządami PiS kobiety są systematycznie upokarzane, że odebrano im prawo do awaryjnej antykoncepcji, a za chwilę, przy okazji nowych dyskusji o aborcji, dowiedzą się, że państwo zmusi je do rodzenia dzieci, bo inaczej każda by swoje nienarodzone potomstwo zamordowała. Nie liczy się, z jaką niechęcią politycy obecnego rządu mówili o konwencji antyprzemocowej, a także realnie przeszkadzali z przemocą walczyć, eliminując ministerialne dofinansowanie dla fundacji, które niosły poszkodowanym kobietom pomoc. Narodowa duma zostanie doraźnie nakarmiona.
A prawdziwe, niezmienne, długofalowe punkty odniesienia prawicowej polityki historycznej są gdzie indziej. Nie trzeba daleko szukać, wystarczy przyjrzeć się pozostałym patronom tego roku. Mamy katolickiego biskupa-antykomunistę, szlachecki bunt pod sztandarami obrony niepodległości i wiary (katolickiej oczywiście), a do tego Irenę Sendlerową, która na obrazie rysowanym przez oficjalnych historyków dawno przestała być socjalistką z PPS, a zamieniła się w papierowy archetyp szlachetnej Polki, przykrywający daleko mniej heroiczne postawy innych rodaków. Albo religijny integryzm, albo manipulacje.