Site icon Portal informacyjny STRAJK

Po strachu przyjdzie gniew

Stan wyjątkowy nie został ogłoszony. I pewnie tak zostanie, bo rząd wdraża nadzwyczajne porządki stopniowo i metodycznie, nazywając je „wymogami bezpieczeństwa”. Trzeba przyznać, że robi to sprawnie. Politykom PiS ograniczanie wolności przychodzi z naturalną łatwością i talentem. Można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z urodzonymi zarządcami stanu wyjątkowego.

Przykład Chin pokazuje, że ograniczenia mobilności ludzkiej i zamknięcie sfery publicznej przyspiesza opanowanie epidemii. W Państwie Środka, podobnie zresztą jak w Polsce, mamy do czynienia z efektem skali. Większość siedzi w domach, powtarzając sobie, że izoluje się dobrowolnie i odpowiedzialnie. Prawdziwym determinantem jest jednak najczęściej strach.

Od kilku tygodni nasze umysły przeżywają dywanowe bombardowanie bodźcami. Scenariusz jak w apokaliptycznej produkcji hollywoodzkiej – najpierw zagrożenie jest ciekawostką z ekranu. Akcja dzieje się na drugim końcu świata, więc mało kto odczuwa strach. Dreszcz niepokoju pojawia się, kiedy koronawirus  pojawia się w naszym sąsiedztwie. Następuje intensyfikacja lęku – pierwsze zarażenia na arenie europejskiej, rozszerzenie zasięgu, pierwsze trupy, powiększające się kółka na mapkach. Bestia z telewizora wyłania się zza parapetu i puka w okiennice. Zaczęło się. Państwo zamyka wszystko, co zamknąć się da, ludzie szturmują sklepy, ogołacając półki z węglowodanów i papieru do srania. W kolejkach stoją wpatrzeni w smartfony.  Czytają tytuły nastawione na kliki, czyli uruchomienie emocji; chłoną statusy spanikowanych znajomych. Niektórzy, ze szlachetnych odruchów, służą dobrą radą, wcielają się role: strażników kwarantanny, rzeczników sanepidu, kaowców epidemii, co tylko potęguje poczucie osaczenia.

Kiedyś źródłem informacji był trwający pół godziny dziennik i poranna gazeta. Teraz komunikaty można chłonąć przez całą dobę. Intensywność przyjmowania bodźców zwiększa się, kiedy pojawia się zagrożenie. Nie tylko wirus roznosi się  pomiędzy ludźmi. Epidemia to również dystrybucja strachu w ramach struktur nowej władzy – usieciowionej, nieinstytucjonalnej, o zasięgu globalnym. Władza państwowa podejmuje decyzję o zamykaniu i ograniczaniu, co może sprawiać wrażenie, że panuje nas sytuacją i kieruje społeczeństwem, jednak zarządzanie emocjami, transmisja informacji i kształtowanie postaw coraz wyraźniej się autonomizuje, stając się domeną sieciowej wielości.

A to dopiero początek. Wtargniecie koronawirusa było szokiem. Stan wyjątkowy nie został ogłoszony w sensie prawnym, ale trwa w naszych umysłach. Wielu z nas jeszcze się z tego nie otrząsnęło, większość siedzi mniej już bardziej struchlała w domach. Ale emocje, mimo iż podgrzewane przez soszjale, powoli się tonują. Zaczynamy myśleć w kategoriach przetrwania – skąd wziąć zlecenia, od kogo pożyczyć hajs na mieszkanie, jak długo trzeba będzie czekać na zaległe pensje. A za chwilę będzie jeszcze gorzej, bo wszelkie prognozy mówią o znacznym spowolnieniu gospodarczym.

W tym momencie można dostrzec wiele odruchów solidarności- wspieramy się, pocieszamy, uczymy języków przez konferencje, wyprowadzamy pieski staruszkom. Jest miło, bo nie dosięgnął nas jeszcze najstraszniejszy efekt tego kryzysu. Nawet jeśli epidemię uda się opanować, to za jej skutki właśnie nam – zwykłym obywatelom przyjdzie zapłacić rachunek – w postaci obniżonych pensji, drożyzny, utraty pracy, pogorszenia się usług publicznych. Byliśmy w Polsce przyzwyczajeni do wzrostu poziomu życia. Teraz czeka nas zjazd. Usłyszymy o ludzkich tragediach, wielu z nas będzie potrzebować wsparcia. Lęk ustąpi, a po nim przyjdzie gniew, który podobnie jak teraz lęk, rozleje się po usieciowionych strukturach. Nad tą erupcją władzy państwowej zapanować będzie bardzo trudno.

Exit mobile version