Pod koniec ubiegłego roku słynny już australijski aktywista wolnościowy, twórca WikiLeaks, ikona wszystkich ruchów i grup domagających się anonimowości i swobody w sieci – Julian Assange, ogłosił, że walka została przegrana. To kwestia najbliższej dekady – jak twierdził – aby cały internet został faktycznie splądrowany przez konglomerat służb, korporacji i innych właścicieli świata. Naturalnie, nie chodzi o fizyczne zniszczenie stron czy serwisów, choć zapewne i tego nie można na dłuższą metę wykluczyć, lecz o restrykcyjny reżim oparty na nieprzerwanej kontroli nie tylko treści, ale i indywidualnych zachowań internautów. Na jakiego rodzaju represje narażani będą naruszający rozmaite normy i konwenanse, które już powoli są narzucane, wciąż trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, że będzie to raczej dotkliwe.
Być może świat ma przed sobą rzeczywiście owe 10 lub trochę mniej lat, by zrobić porządek ze światową klasą kapitalistyczną jeśli chce zachować resztki wolności. Polska okres ten wydatnie sobie skróciła, a dokładniej – zrobił to obecny rząd PiS. Nie łudźcie się. Petru, który przyjdzie po obecnych włodarzach, nie odwoła tego ruchu.
Przypomnijmy – znowelizowana dziś ustawa o policji i innych służbach wchodzi w życie za dwa tygodnie. Firmy, które dostarczają stosowny sygnał do naszych gospodarstw domowych, czy do pracy, będą instalowały tzw. bezpieczne łącza, które, gwoli ścisłości, należałoby raczej nazywać bezpieczniackimi.
Dzięki temu narzędziu byle szpicel obecnego reżimu będzie mógł uzyskać nieskrępowany dostęp do wszystkich szczegółów korzystania z sieci przez każdą i każdego z nas. Kiedy kto wszedł na jaki portal społecznościowy, o której i z kim rozmawiał przez Skype, czy jakikolwiek inny komunikator, w ogóle cała historia przejrzanych stron i wykorzystanych aplikacji będzie jak na talerzu dla każdego funkcjonariusza. Czego władza dowie się z korespondencji – jest raczej powszechnie jasne. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że służby chwycą nas poniżej pasa, kontrolując nasze ruchy na portalach i w aplikacjach randkowych. Coming outy nie będą więc już potrzebne, bo władza sama dobierze sobie, kogo i kiedy wyoutować, kto zdradza żonę, kto oszukał rodziców, że wyjechał na wakacje, a tak naprawdę przeprowadził się na tydzień do kolegi, czy koleżanki dwa bloki dalej…
Najpierw administracja – urzędnicy, o których te informacje będą znane, nie kiwną palcem, by przeciwdziałać szaleństwom rządzących, a wręcz przeciwnie; szantażowani, będą je pewnie gorliwie wspomagać. A potem zostaną obywatele – każde odstępstwo od wspierania reżimu będzie, po prostu, karane.
Globalna sieć, słynne WWW, to dziś jeden z fundamentalnych krwiobiegów ludzkości. Jeżeli władza ujarzmi internet – nie tylko skończy się niewinne śmieszkowanie, lecz rozpocznie się zupełnie nowa era. Czas wielkiej smuty, przy którym dzisiejsza siermięga wyda nam się okresem swobód i radości.
Gdy w drugim roku transformacji zgorzkniały Młynarski napisał swój słynny song o tym, iż chciałby „choć na chwilę żyć w nieciekawych czasach”, bo te ciekawe, które ponoć otwierają perspektywy i wieszczą, a jakże, dobrą zmianę, rozklepały całe społeczeństwo niczym młotkiem do mięsa – nie wiedział, że gdyby nie zmogła go choroba, musiałby dziś, celem artystycznego samospełnienia, pisać i śpiewać poezję o nowym totalitaryzmie. Totalitaryzmie, który nie potrzebuje żadnych więzień, obozów koncentracyjnych ani innych kosztownych inwestycji. W nowej formule wystarczy, że Wielki Brat, w naszym wypadku niski, będzie dysponował informacją, dzięki której w każdej chwili będzie mógł, w wypadku choćby najmniejszej niesubordynacji, pociągnąć nas za uszy.
[crp]