Michael McFaul, niegdysiejszy ambasador USA w Rosji za czasów Baracka Obamy i jeden z naczelnych propagatorów spiskowej teorii o rzekomym wsparciu Putina dla Trumpa, dzięki czemu ten ostatni miał wygrać trzy lata temu wybory prezydenckie, w jednym wpisie na portalu społecznościowym Twitter powiedział wszystko. Oto jego pełne brzmienie: „Morales zbiegł. Wspaniale!”.

„Z obfitości serca usta mówią” głosi polska mądrość ludowa. McFaul trochę się chyba pogubił przez swoje podniecenie, które chwilowo przyćmiło jego dyplomatyczne maniery i pozwoliło wziąć górę pierwotnej radości z obalenia przez USA kolejnego lewicowego rządu w Ameryce Łacińskiej. Post ten pojawił się wczoraj (10 listopada) niedługo po tym jak media doniosły o rezygnacji boliwijskiego prezydenta Evo Moralesa pod presją wojska, części policji i służb specjalnych oraz – nieco później – opuszczeniu La Paz, stolicy tego państwa.

Jego ekscelencja opamiętał się po kilku godzinach i skasował ten twit, ale internet pamięta. Był zapisany pod adresem https://twitter.com/McFaul/status/1193651157366788096 i przed usunięciem został wielokrotnie podany dalej, jako dowód na żałosny, niekontrolowany wytrysk radości jankeskiej elity z udanego zamachu stanu.

„Neoliberał, profesor [uniwersytetu w – przyp. red.] w Stanford, były ambasador Obamy w Rosji całym sercem wspiera firmowany przez Trumpa prawicowy, pełen przemocy zamach stanu przeciwko demokratycznie wybranemu prezydentowi indiańskiego pochodzenia” – konstatuje Benjamin Norton, amerykański dziennikarz lewicowy, krytyk amerykańskiego imperializmu, współzałożyciel The Grayzone Project.

„Barbarzyński amerykański imperializm jest charakterystyczny dla obu partii” – dodaje, wskazując na wpis McFaula. Norton nawiązuje w ten sposób do ważnej dyskusji na temat polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, która nabrała wyjątkowego impetu po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta. Lewicowi dziennikarze i komentatorzy tacy jak Norton, Max Blumenthal, Aaron Maté, Whitney Webb, Ron Placone, Abbey Martin, Anya Parampil i wielu innych wskazują, iż obszar ten od dawna wymyka się nie tylko prezydentowi, ale w ogóle organom amerykańskiej władzy wykonawczej. Stawiają oni tezę, iż faktycznie decyzje w materii polityki zagranicznej zapadają w łonie niewybieralnej państwowej biurokracji z udziałem wysokich funkcjonariuszy wojska, służb specjalnych i korporacyjnych lobbystów, dla których podstawowym imperatywem jest „permanentna wojna”.

W wywiadzie dla Al-Dżaziry wspomniana Parampil, zapytana, czy podziela opinię, jakoby ustąpienie Moralesa było wynikiem zamachu stanu odpowiada:

„Absolutnie tak! Jesteśmy świadkami wojskowego przewrotu w Boliwii. Jak inaczej nazwać okoliczności, w których prezydent zmuszony jest złożyć urząd w odpowiedzi na wezwanie dowódcy sił zbrojnych, człowieka, na którego nikt nie głosował. Poza tym nie można zapominać, że mandat Moralesa jako prezydenta Boliwii – niezależnie od tego jakie kto ma zadanie na temat przebiegu październikowych wyborów – kończy się dopiero w styczniu. Evo Morales pełni, tudzież powinien pełnić obowiązki prezydenta państwa, do stycznia.

Na tym oczywiście nie koniec. Proszę zwrócić uwagę w jakich okolicznościach dochodzi do rezygnacji i na co wskazał Morales ogłaszając ją. Działacze jego partii, Ruchu na rzecz Socjalizmu, są ustawicznie atakowani i funkcjonują w stanie ciągłego zagrożenia. Brutalni demonstranci grożą im wyrzuceniem ich z domów, podpaleniem itd. I nie są to czcze pogróżki, gdyż widzieliśmy już różne koszmarne sceny. Np. jeden z dziennikarzy boliwijskiej telewizji został pobity i wywleczony ze studia przez tych jawnie prawicowych i oczywiście niedemokratycznych demonstrantów. Żądano by telewizja, w której ten człowiek pracuje wstrzymała nadawanie materiału dotyczącego tych protestów. Takie postępowanie nie ma niczego wspólnego z żadną demokracją i jest niczym innym jak atakiem przeciwko Moralesowi i nie jest związane z wyborami. Pamiętajmy, że Morales zgodził się na ich powtórzenie”.

W dalszej części swojej wypowiedzi Parampil demaskuje również przywołaną w trakcie wywiadu przez dziennikarza Al-Dżaziry Organizację Państw Amerykańskich.

„Myślę, że powinniśmy uczciwie rozmawiać o Organizacji Państw Amerykańskich, która to pod kierownictwem Luisa Almagro, byłego ministra spraw zagranicznych Urugwaju, została przekształcona w narzędzie Stanów Zjednoczonych co ja, będąc w Waszyngtonie, obserwują bardzo ostrożnie. Almagro jakoś nie krytykował np. obecnego prezydenta Hondurasu Juana Orlando Hernándeza, przeciwko któremu protesty społeczne trwają od lat; zwłaszcza nasiliły się w ostatnich miesiącach – po ujawnieniu gigantycznej afery narkotykowej z udziałem jego brata. Ten człowiek został skazany w Stanach Zjednoczonych za przemyt broni i narkotyków, a obecny prezydent Hondurasu został wskazany jako współudziałowiec w tym procederze. Almagro milczy. Almagro milczy też ws. Chile, gdzie dzieją się straszne rzeczy, gdzie widzimy jak wojsko i policja systematycznie atakują protestujących, gdzie padają ofiary śmiertelne, gdzie strzela się ludziom w głowę. Almagro jest zainteresowany jedynie wspieraniem polityki Waszyngtonu; Waszyngton opłaca 60 proc. budżetu tej organizacji. Zachęcam zarówno widzów jak i dziennikarzy aby przyjrzeli się niedawnemu raportowi Center for Economic and Policy Research [lewicujący amerykański think tank, raport dostępny tutaj – przyp. red.]. Eksperci tej organizacji przyjrzeli się bardzo uważnie oskarżeniom o wyborcze nadużycia czy fałszerstwa rzekomo masowo stosowane pod koniec października i nie znaleźli żadnego solidnego dowodu na występowanie takich zjawisk. 47 proc. obywateli Boliwii głosowało 20 października na Evo Moralesa.

I nie zapominajmy o jeszcze jednym kontekście. Morales wygrał pierwszy raz wybory prezydenckie na początku lat dwutysięcznych jako jeden z liderów ogromnego ruchu protestu w obronie naturalnych złóż kraju przez eksploatacją, ruchu, który był masakrowany przez poprzednika Moralesa. To jest ruch pracowników i rolników, który funkcjonuje do dziś. Dlatego Morales powiedział pod koniec swojego wystąpienia, że jego rezygnacja to nie koniec walki, że walka będzie trwała.

Jestem przekonana, że społeczność międzynarodowa powinna teraz bardzo uważnie obserwować to co będzie się działo w Boliwii, gdyż istnieje uzasadnione podejrzenie, że popierający Moralesa będą brutalnie represjonowani. Widzimy jak postępuje opozycja. Prawicowi demonstranci już otoczyli ambasadę Wenezueli i ewidentnie nie obejdzie się bez poważnej przemocy” – konstatuje Parampil.

Mark Weisbrot, współzałożyciel Center for Economic and Policy Research, także nazywa zajścia w Boliwii zamachem stanu.

Potwierdza on, iż faktycznie nie znaleziono żadnych dowodów na manipulacje dot. wyniku wyborów przeprowadzonych 20 października i dodaje, że „wojskowy pucz w Boliwii”, który „jak zwykle wspierany jest przez Stany Zjednoczone” nie byłby prawdopodobnie możliwy, gdyby nie „zdominowana przez USA Organizacja Państw Amerykańskich i ogrom fałszywych doniesień medialnych”.

Parampil wypowiedziała też prorocze słowa dot. możliwych aktów przemocy wobec Moralesa i jego zwolenników. Niedługo po tym jak dziennikarka The Grayzone Project udzieliła wywiadu dla Al-Dżaziry w sieciach społecznościowych pojawiły się nagrania wideo, na których ujawnione zostało, jak prawicowi wandale włamują się do domu Evo Moralesa i plądrują go. Jest to jakaś osobliwa charakterystyka prawicowych mobilizacji. Podobnie było na Ukrainie w 2014 r., gdy prawicowi ekstremiści, uczestnicy tzw. euromajdanu, nie tylko złupili siedzibę obalonego wówczas prezydenta Janukowycza, ale też w bestialski sposób zabili hodowanego przez niego zwierzęta, m.in. ukrzyżowali sowy. Morales – na szczęście – nie miał chyba żadnych zwierząt. Max Blumenthal, kolega redakcyjny Parampil, zamieścił na portalu społecznościowym Twitter nagranie z szabru w domu Moralesa z następującym komentarzem:

„Wspierani przez Stany Zjednoczone fanatycy boliwijskiej prawicy plądrują właśnie dom wybranej głowy państwa tego kraju – Evo Moralesa. To dopiero początek spustoszenia. Niech nikt nie nazywa tych ludzi demokratami!”.

Obaleniu Moralesa i jego rządu towarzyszą jednak również inne, o wiele bardziej symboliczne i wymowne, akty przemocy. W sieci krąży np. nagranie, na którym widać jak grupa demonstrantów, w ferworze uciechy i walki z „reżimem Moralesa” (ciekawe kiedy fraza ta zostanie podana do masowego użytku w mediach) radośnie palą flagę, która jest symbolem społeczności indiańskiej w tym kraju.

„Prawicowi fanatycy w Boliwii palą symbol tamtejszych Indian. Niech świat zobaczy rasizm, z którym Evo mierzył się tyle lat” – celnie podsumował Blumenthal.

Owszem, Morales walczył z rasizmem, podobnie jak z całą kulturowo-polityczną gangreną, którą na Boliwię sprowadzili europejscy kolonizatorzy, a amerykańscy imperialiści skrzętnie wykorzystują. Sam będąc Indianinem i pełniąc obowiązki prezydenta Boliwii powodował nieustanne zgrzytanie zębów zarówno u rodzimych potomków kompradorskiej burżuazji i białych metropolitalnych namiestników, jak też wśród światowej elity, która pogardza wszystkimi niebiałymi (poza indywidualnymi wyjątkami). Zarówno tożsamość etniczna Moralesa jak i prowadzona przez niego polityka emancypacji od jarzma narzuconego całej Ameryce Łacińskiej na początku ub. wieku, jak to w takich przypadkach bywa, zjednały mu lud, ale poczyniły rozlicznych wrogów na całym świecie.

Profil Left Geopolitics na Twitterze przypomina w skrócie najważniejsze osiągnięcia Moralesa:

  • eliminacja analfabetyzmu,
  • zmniejszenie poziomu ubóstwa o 25 proc.,
  • zmniejszenie poziomu skrajnego ubóstwa o 43 proc.,
  • wzrost wydatków socjalnych o 45 proc.,
  • wzrost płacy minimalnej o 87,7 proc.,
  • roczna stopa wzrostu PKB na poziomie 4,9 proc.

„Morales udowodnił, że socjalizm nie niszczy gospodarki” – podsumowują autorzy wpisu.

To jednak nie przeszkadza światowym mediom, ku którym wszystkie ich lokalne kopie spoglądają wypatrując propagandowego metrum, nazywać Moralesa „dyktatorem”. Pisze o tym amerykański dziennikarz i znany tamtejszy marksista Caleb Maupin.

„Za każdym razem gdy socjalistyczny przywódca obejmuje gdzieś władzę, niezależnie od tego jak wielką tolerancję demonstruje wobec wspieranych przez USA dysydentów, wobec kłamstw i terroru [skierowanego przeciw niemu – przyp. red.], media głównego nurtu zawsze nazywać go będą dyktatorem” – stwierdza.

„Nigdy nie będzie socjalizmu, który uzyska aprobatę The New York Times” – dodaje i wskazuje, że Morales cały czas tolerował istnienie brutalnej opozycji wobec siebie i swojego rządu. Maupin załączył też zrzut ekranu z informacją o tym, jak Jair Bolsonaro, faszystowski prezydent Brazylii stwierdza, że słowo „zamach stanu” jest nadużywane w kontekście Boliwii i w ogóle przez lewicę.

W Brazylii dało się jednak też słyszeć inne głosy. Wypuszczony niedawno z wiezienia socjaldemokrata Lula da Silva ocenia sytuację w Boliwii w sposób stanowczy, lecz jednocześnie bardzo typowy dla polityków nurtu soc-dem, tj. nie bez dozy utopistycznej politycznej bredni z porozumieniem klasowym w tle.

„W Boliwii przeprowadzono zamach stanu a Tow. Morales został zmuszony do rezygnacji. To niezwykle niefortunne, że elita gospodarcza Ameryki Łacińskiej nie potrafi żyć w świecie demokracji i inkluzji najuboższych”.

Rzeczywiście, jest to cokolwiek „niefortunne”. Podobnie jak wrzucenie samego Luli do lochu, aby uniemożliwić mu start w wyborach prezydenckich i otworzyć drogę do prezydenckiego pałacu brazylijskiemu faszyście zakochanym w Trumpie i Netanyahu.

Doczekaliśmy się również stosunkowo szybko reakcji ze strony ministerstwa spraw zagranicznych Wenezueli.

„Wenezuela potępia groteskowy zamach stanu przeprowadzony w Wielonarodowym Państwie Boliwia [oficjalna nazwa tego kraju – przyp. red.] przeciwko prezydentowi Evo Moralesowi i przeciwko suwerenności ludu boliwijskiego. Społeczność międzynarodowa nie może pozostać obojętna wobec tego naruszenia zasad demokracji” – czytamy na oficjalnym profilu wenezuelskiego MSZ.

Władze Meksyku z kolei wystąpiły z propozycją azylu dla Evo Moralesa po tym jak on sam poinformował o wydanym nakazie aresztowania go. Cytuje go m. in. Vanessa Beeley, brytyjska dziennikarka śledcza.

Wcześniej wojsko zatrzymano przewodniczącego i wiceprzewodniczącego tzw. Trybunału Wyborczego w Boliwii, organu, który czuwa nad przebiegiem wyborów. Glen Geenwald, lewicowy dziennikarz związany kiedyś z The Guardian, a obecnie z The Intercept pisze, że byli wprowadzani do pokoju, gdzie za stołem siedzieli wysocy rangą oficerowie przez zamaskowanych żołnierzy. Załącza też wideo.

Obrazu zamachu pięknie dopełnia niejaki Luis Fernando Camacho, szara eminencja proamerykańskich sił, które albo szykują przewrót, albo destabilizację w różnych krajach Am. Południowej. To właśnie ten człowiek cieszy się na Twitterze, że Morales jest oficjalnie ścigany przez wojsko i policję. Wspomniany wcześniej Ben Norton przypomina, że ten człowiek spotykał się jeszcze w sierpniu z wystruganymi z banana przywódcami szczęśliwie nieudanego zamachu stanu w Wenezueli, by – jak pisze – „spiskować przeciwko Evo”.

Jeszcze dobitniej okoliczności te oraz Luisa Camacho ocenia amerykańska prawnicza i działaczka na rzecz praw człowieka Eva Golinger, która określiła go jako „faszystowskiego przywódcę zamachu stanu”, a próbę aresztowania Moralesa nazwała „faszystowskim prześladowaniem” i „znakiem w jakim kierunku zmierza nowy represyjny, rasistowski, dyktatorski reżim”.

Z ośrodków oficjalnych, tudzież od osób uznanych powszechnie za prominentne, poza MSZ Wenezueli głos zabrały także inne dyplomacje. Np. ta Unii Europejskiej. Stanowisko Frederici Mogherini to przewidywalny dyplomatyczny bełkot w obronie zamachu zakamuflowany wezwaniami do „zachowania odpowiedzialności przez wszystkie partie”.

Znakomicie podsumowała to amerykańska lewicowa dziennikarka Rhania Khalek:

„Unia Europejska legitymizuje przeprowadzony dopiero co zamach stanu w Boliwii. Ani UE, ani USA nie popierają demokracji. Mieszkańcy Boliwii już wyrazili swoją demokratyczną wolę wybierając ponownie Evo Moralesa. Wspierany przez USA zamach stanu jest kradzieżą. To obrzydliwe”.

Pozytywnym zaskoczeniem na tle unijnej usłużności wobec prowadzonej przez Waszyngton polityki zagranicznej jest natychmiastowa i stanowcza reakcja lidera brytyjskiej Partii Pracy – Jeremy’ego Corbyna.

„Potępiam zamach stanu przeciwko ludowi boliwijskiemu” – pisze Corbyn i wyraża pełną solidarność; wpiera dążenia do demokracji, niezależności i sprawiedliwości społecznej. Stwierdził także, iż okoliczności odsunięcia od władzy prezydenta, który wraz z ogromnym ruchem społecznym wprowadził to państwo na drogę postępu są „przerażające”.

Podobnie zareagował Janis Warufakis, były minister finansów Grecji w rządzie Aleksisa Ciprasa; zwolniony po tym jak ten ostatni poddał się dyktatowi Unii Europejskiej i pozwolił na totalną ruinę tamtejszej gospodarki i przekształcenie Grecji w kraj Trzeciego Świata. Dziś Warufakis szefuje efemerycznemu europejskiemu ruchowi DiEM25.

„Gdy nie udało im się pozbyć Luli i Evo poprzez wybory postanowili użyć siły, aby zablokować ich udział. Dzięki temu mamy typy takie jak Bolsonaro, których propozycje to mizantropia i pogłębianie katastrofy klimatycznej. DiEM25 solidaryzuje się z Lulą i z Evo” – napisał Warufakis.

Dość stanowczo zareagowała Moskwa nazywając zajścia w Boliwii „zamachem stanu” i oskarżając tamtejszą opozycję o „wznieceni fali przemocy” i potępiła demonstrantów.

Z propozycją pracy dla Moralesa pospieszyła Margarita Simonian, szefowa demonizowanego powszechnie rosyjskiego konsorcjum medialnego Russia Today. „Correa [były prezydent Ekwadoru – przyp. red.] już drugi rok prowadzi tam swój program”.

Najpełniejszego podsumowania dokonał chyba wspominany wielokrotnie Blumenthal, który tuż po splądrowaniu domu Moralesa ocenił sytuację w Boliwii jako „podręcznikowy przykład zamachu stanu”.

Trudno oszacować jak potoczą się wypadki, lecz pewne jest, że nowe władze zainstalowane w La Paz za przyzwoleniem i z błogosławieństwem Waszyngtonu wdrożą politykę, która zlikwiduje osiągnięcia Moralesa. Być może zlikwiduje też większość jego zwolenników. Tak jak było w Chile kilka dekad temu.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Jak nad tym tak się zastanawiać, na chłodno, bez emocji, racjonalnie, trzeba dojść do wniosku, że może w 1917 roku (i później) Lenin, Trocki, Dzierżyński, Stalin, Zinowiew, Bucharin etc………..mieli jednak rację ?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

„Twierdza Chiny. Dlaczego nie rozumiemy Chin”

Ta książka Leszka Ślazyka otworzy Wam oczy. Nie na wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć. …