W dalszej części tekstu znajdziemy jeszcze dwa smakowite fragmenty: że produkcja w styczniu 2022 r. wzrosła najbardziej od kwietnia 2004 r. i że wyniki sprzedaży produkcji przemysłowej dawno odrobiły z nawiązką pandemiczne straty. Mało tego, gdyby w ogóle nie było żadnej pandemii i od 2019 r. nieprzerwanie trwały dawne, całkiem obiecujące trendy, to wzrost także byłby, ale nie tak olśniewający.

Nic, tylko świętować. I czekać, aż efekty wzrostu gospodarczego zaczną skapywać do wszystkich. A na pewno do tych, którzy je własnymi rękami wyprodukowali. Bo zaczną, prawda?

Otóż jakoś nie zaczynają i mam przykrą wiadomość: raczej jednak nie zaczną. Opowieść o wszystkich łodziach, które podnosi przypływ, sprawdza się może nad morzem, ale nie w kapitalistycznej gospodarce. Przemysłowi giganci, którzy postawili w Polsce swoje fabryki i magazyny, sprytnie rozeznawszy, gdzie są specjalne strefy ekonomiczne albo policzywszy, ile się oszczędzi na naszych podatkach, nie zrobili tego wszystkiego, by teraz dzielić się zyskami. Że te zyski wypracowują pracownicy? I co z tego? Czy po to biznes szuka nad Wisłą taniej siły roboczej, żeby teraz czynić ją droższą? To wolny rynek, nie działalność społeczna.

To nie jest malkontenctwo ani czarnowidztwo. Związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza przygotował zestawienie zakładów pracy, w których jego struktury walczą o lepsze zarobki. Kwoty, jakich domagają się pracownicy w ramach tych sporów zbiorowych, nie robią wielkiego wrażenia, jeśli porównać je z szybującymi zyskami przemysłu. A jednak zarządy dużych, znanych, międzynarodowych firm nie chcą ich wypłacać. Albo robią to dopiero wtedy, gdy widzą determinację załogi. Kiedy znajdzie się w zarządzie ktoś niegłupi, kto przeliczy: strajk czy zepsuta reputacja firmy, z której ludzie zaczną odchodzić, będzie kosztować więcej, niż dorzucenie do pensji paru stówek. Tam, gdzie tego rodzaju kalkulacja jest zarządcom obca, sytuacja może rozwijać się jak w fabryce Danfossa w Grodzisku Mazowieckim. Oddajmy głos związkowcom: 5 listopada ub.r. minął termin, jaki komisja IP działająca w fabryce dała pracodawcy na realizację 9 żądań. Oznacza to, że formalnie od tego momentu w firmie rozpoczął się spór zbiorowy, jednak do tej pory nie doszło do żadnych rozmów. Pracodawca konsekwentnie odmawia podjęcia rokowań twierdząc, że żądania albo „zostały już zrealizowane” albo „nie mieszczą się w przedmiocie sporu zbiorowego”.

Pracownicy nadal nie dostają podwyżek. Pracują, generując zyski dla zakładu. Inflacja rośnie. I tak dalej… A jak pokazuje najgłośniejszy obecnie przykład Solarisa, nawet status rynkowego potentata nie gwarantuje, że załoga zostanie potraktowana poważnie. Firma, która w oficjalnych komunikatach przekonuje, że nie ma funduszy na podwyżki, nie jest jakąś tam przypadkową montownią. W 2020 r. była liderem w przyszłościowej, wspieranej przez Unię Europejską branży produkcji autobusów elektrycznych. Sprzedawała setki pojazdów do samorządów na całym kontynencie, wiedząc, że ma w perspektywie kolejne kontrakty, bo elektromobilność i rozwój transportu miejskiego to powszechny trend. Teraz również na swoim Instagramie chwali się pięknymi autobusami mknącymi przez kolejne miasta, które kupiły Solarisowe pojazdy. A potem proponuje pracownikom, którzy walczą o osiem stów dla każdego członka załogi, pięć dych nie dla wszystkich i nie na długo.

 Sukcesy branży przemysłowej i zyski prezesów muszą pociągnąć za sobą korzyści dla pracowników. Bez nich tego wszystkiego by nie było. Nie da się tak w kapitalizmie? Znaczy, system jest do przemyślenia.

I zmiany. Bo delikatnych korekt już w nim próbowano i kończyło się jak zawsze.

Wszystkim zaś, którzy w tym miejscu zechcą bronić interesów firm (czyli nie swoich) i zapytają, czy w razie strat firmy pracownicy powinni też je ponosić, polecam szybkie przypomnienie sobie, jak reagowały biznesy, kiedy w czasie pandemii stanęło przed nimi widmo załamania wzrostu. Błyskawicznie można sprawdzić, jak przy najmniejszej obawie o zyski ogłaszano skrócenie czasu pracy, obcięcie zarobków czy rozważano (i wdrażano) zwolnienia grupowe. Bo z cięciem kosztów biznes zwykle sobie radzi. Tylko z dzieleniem się zyskami już gorzej.

Życzę pracownikom przemysłu, którzy już podnoszą głowy, żeby nauczyli swoich szefów tej trudnej sztuki. Czas najwyższy.