Bardzo dobrze się stało, że kongres PiS (i przystawek) oraz posiedzenie Rady Krajowej PO odbyły się tego samego dnia. Dało to możliwość porównań. W tym korespondencyjnym pojedynku puszczono w ruch kłamstwa, manipulacje, agresję i dwie wzajemnie wykluczające się wizje państwa.
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego (bo wszystkie inne były jego pochodnymi) było zadziwiającą mieszkanką ewidentnej nieprawdy z zadziwiającą szczerością. Na tym fundamencie opiera się zresztą wizji Polski według PiS.
Bo kłamie Kaczyński, kiedy mówi, że budować chce nową Polskę dla wszystkich Polaków, skoro każdego nieledwie dnia on i jego akolici udowadniają, że dzielą Polaków na lepszych i gorszych, a ci ostatni nie maja prawa cieszyć się pełnią praw, chyba, że mowa o prawach więźniów. Kłamie, kiedy mówi o zrównaniu szans wszystkich obywateli, podczas gdy praktyka jego partii pokazuje, że istotą jej polityki jest tych szans odebranie; mija się z prawdą twierdząc, że mamy moralne prawo mówić „nie” uchodźcom.
Jednocześnie jest wzruszająco szczery, kreśląc wizje przejmowania sądów i całego wymiaru sprawiedliwości przez jego partię, jawi się jako niesłychanie wiarygodny, kiedy udowadnia, że jego obraz świata opiera się na spiskach i nawołuje do ścigania rzekomych „złogów” kryjących się w zakamarkach ministerstwa spraw zagranicznych i innych instytucjach, mówi prawdę przyznając, że chodzi w szkołach o wychowywanie obywateli wystruganych na jeden wzór, nauczonych jednej, obowiązującej wersji historii i jednego wzorca zachowania obywatelskiego – nacjonalistycznego, nazywanego patriotycznym.
A jednocześnie nie mają jego wyborcy wątpliwości, że Kaczyński w ten oto sposób wskazuje wizję jego Polski, mobilizuje zwolenników, przyciąga rozmachem koncepcji budowy nowego kraju, w którym zapanuje szczęśliwość, sprawiedliwość i poczucie własnej wartości. To nie musi być prawda, ale jakże pięknie wygląda.
Grzegorz Schetyna w odpowiedzi potrafił jedynie przedstawić pomysł na funkcjonowanie opozycji w głębokiej defensywie, nie mającej nic do zaproponowania poza lamentem (najzupełniej uzasadnionym), że zagrożona jest demokracja i wezwaniem swoich wyborców i aparatu partyjnego do walki o wartości. Do tego dodał groźby rozprawienia się ze swoimi politycznymi oponentami, których pomysł na sprawowanie władzy nie odpowiada wizji Platformy Obywatelskiej, co nadawało tym groźbom rys sztubackiej obietnicy, że tatuś zbije naszego silniejszego od nas kolegi, który nakładł nam po pysku. Nie odmówił sobie przewodniczący PO luksusu zapomnienia przewinień własnego ugrupowania, które teraz wytyka jako błędy rządzącej władzy. Nie byłby sobą, gdyby nie użył jako nie wymagającej udowodnienia obelgi określeń o „komunistach”, „Rosji” i „Putinie” stawiając się w ten sposób w rzędzie polityków szukających w dyfamacji ucieczki przed brakiem racjonalnych argumentów. Schetyna pokazał, że opozycja jest zagonioną do kąta, słabiutką intelektualnie i nie uczącą się na własnych błędach strukturą. Ból tym większy, że to obietnica kolejnej wygranej PiS.
Przykro to mówić, ale Kaczyński starcie to wygrał, bo nieoczekiwanie i paradoksalnie pokazał się jako polityk ze spójną wizją i pewnością siebie. Jeszcze bardziej przykro, kiedy uświadomimy sobie, że ani partia Jarosława Kaczyńskiego, ani ugrupowanie Grzegorza Schetyny nie są w stanie stworzyć rzeczywiście nowego, sprawiedliwego społecznie państwa, wolnego z jednej strony od zorganizowania społeczeństwa w odcieniu brunatnym, a z drugiej od sitw kolesi traktujących ludzi jako mierzwę a państwo jako wieczną skarbonkę. To gałęzie tego samego zatrutego drzewa.