Nacjonalistycznym szpasom i krotochwilom nie ma w polskich mediach końca, gdyż jest to konwencja, w której doskonale odnajduje się wielu zawodowych komentatorów i ekspertów, luminarzy polskiej sceny politycznej i dziennikarskiej. Owe dykteryjki do tego stopnia spowszedniały, że potrzeba było minionego 25 października i swoistego coming outu licznych kluczowych opiniodawców; np. poprzez wezwania do masowych mordów na muzułmanach, aby co poniektórzy bagatelizujący problem, zechcieli w końcu przejrzeć nieco na oczy.
Niektórym jednak nie pomoże nic. Nawet spalenie kukły ortodoksyjnego Żyda na centralnym placu we Wrocławiu. To już samo w sobie jest dostatecznie przykre, ale jeszcze większym żalem napawa fakt, iż tego rodzaju mechanizmy wyparcia udzielają się również szeroko pojętej lewicy. Nie raz, nie dwa słyszałem już wygłoszone z politowaniem wezwania do miarkowania politycznego temperamentu i ocen, tudzież do wstrzemięźliwości w szafowaniu pojęciem „faszyzmu”.
Problem ten jednak istnieje i – mało tego – zaczyna powoli przybierać doprawdy groteskowe formy.
Jedną z takich propozycji dostarcza warszawiankom i warszawiakom Muzeum Sztuki Nowoczestnej. Gdy muzealnicy zabierają się za definiowanie faszyzmu, wywołać to może jedynie niesmak i frustrację. Potwierdza to bowiem prosty fakt braku wiarygodnego podmiotu politycznego, który by to i inne pokrewne zjawiska ludziom tłumaczył, tj. brak sensownej, konsekwentnej lewicy. Wobec takich okoliczności nie może dziwić, iż objaśnianiem faszyzmu zajmują się podmioty pozapolityczne. No, a skoro tak jest to wychodzi z tego postpolityczna pulpa strojąca się w akademickie formułki.
By zrozumieć faszystę, należy porzucić płaszczyznę ideologii i systemów politycznych, a zwrócić się właśnie ku jego konkretnej psychicznej i fizjologicznej rzeczywistości. Spytać nie tyle nawet o to, ‘dlaczego masy pragnęły faszyzmu’, ile o to, jak (nie) pragnie faszyzujący mężczyzna. Klaus Theweleit stara się odpowiedzieć na to pytanie w swym tysiącstronicowym dziele, skrupulatnie badając historyczne świadectwa (listy, biografie, powieści i inne dokumenty ukazujące losy mężczyzn w Republice Weimarskiej), ale też korzystając z rozmaitych narzędzi teoretycznych, przede wszystkim psychoanalitycznych oraz takich, które dziś byłyby kojarzone z feminizmem i gender studies – piszą organiztorzy eventu zatytułowanego „Faszyzm, nowoczesność, kapitalizm” rozgrywającego się w stołecznym MSN.
Otóż, Szanowne Czytelniczki i Szanowni Czytelnicy, mam do Was następujący apel. Po pierwsze – nie słuchajcie tych głupot. Po drugie – jeśli już słuchacie, to nie dajcie się oczarować jakimiś fikołkami wiążącymi gender studies z faszyzmem oraz fałszywym dekonstrukcjom faszyzmu poprzez listy czy powieści. Faszyzm jest konkretną doktryną polityczną, która ma zarówno swoją teorię, jak i praktykę i nie ma możliwości zrozumienia jej istoty „porzucając płaszczyznę ideologii i systemów politycznych”. Po trzecie – jeżeli chcecie poczytać o faszyzmie – początkującym polecam dobrą marksistowską klasykę, a chcącym pogłębić swoją wiedzę o aspekty socjalne, kulturowe i filozoficzne np. „Antysemityzm a społeczeństwo mieszczańskie” Piotra Kędziorka.
Na koniec pozwolę sobie na cytat z pewnego dzieła z dość obszernego zbioru lewicowej krytyki faszyzmu, w którym pojęcie to definiowane jest w języku cokolwiek retro, ale – oceńcie sami – czy nie jest to i tak o wiele bardziej przekonujące niż dziwaczne, tysiącstronicowe akrobacje o „nie pragnieniach” faszyzującego mężczyzny?
Kolej na system faszystowski przyjdzie wtedy, gdy „normalne” wojskowo-policyjne środki burżuazyjnej dyktatury wraz z ich parlamentarną zasłoną okażą się niewystarczające do stabilizacji porządku społecznego. Poprzez faszystowską agenturę kapitał uruchamia masy obłąkanego drobnomieszczaństwa jak również upiorne zastępy zdeklasowanych degeneratów i lumpów; wielkie grupy, które kapitał sam doprowadził do frustracji i wściekłości. Przeprowadzenie faszystowskiej kontrrewolucji jest nader wymagająca inicjatywą. Zatem gdy burżuazja doprowadzi już do wojny domowej, to chce mieć spokój na wiele lat. I faszystowska agentura, posługując się drobnomieszczaństwem, doprowadzi brutalnie robotę do końca. Zwycięstwo faszyzmu wiedzie do tego, że kapitał finansowy po prostu bezpośrednio zagarnia w stalowe kleszcze wszystkie organy i instytucje państwa, zarządzania i wychowania – aparat państwowy z armią, zarządy miast, uniwersytety, szkoły, prasę, związki i spółdzielnie. Faszyzacja państwa oznacza nie tylko mussolinizację form i metod zarządzania – w tej dziedzinie metody odgrywają koniec końców rolę drugorzędną – ale przede wszystkim i nade wszystko – rozgromienie robotniczych organizacji, sprowadzenie proletariatu w stan amorficzny, stworzenie systemu głęboko przenikających masy organów, które winny uniemożliwić samodzielną krystalizację klasy robotniczej. W tym właśnie tkwi istota faszystowskiego systemu.
Z faszyzmem lepiej zatem nie igrać.