Wczoraj minął termin na ustosunkowanie się Polski do zaleceń Komisji Europejskiej w sprawie naruszenia praworządności. Warszawa sugeruje jednoznacznie, że KE może wyrzucić swoje rady do kosza.
– Mamy wrażenie, że to są zalecenia, które były bardziej pod dyktando polityczne pisane. Mamy uwagi co do ich zawartości i treści – powiedziała Beata Szydło podczas konferencji prasowej. – Korzystamy z zasad demokratycznego państwa prawa, a w Polsce takie zasady obowiązują, i będziemy polemizować z KE i przedstawiać swoje racje i argumenty.
Premier stwierdziła, że jej rząd nie ma zamiaru „wprowadzać do polskiego porządku prawnego żadnych zaleceń, które są niezgodne z interesem polskiego państwa, które nie są zgodne z interesem polskich obywateli, ani które nie opierają się na przesłankach merytorycznych wynikających z procedowanych w Polsce aktów prawnych”.
Do Komisji został wysłany dokument, który liczy 10 stron. Polski rząd utrzymuje w nim, że „niemożliwe jest wypełnienie zaleceń Komisji Europejskiej, bo wiązałoby się to z naruszeniem prawa”, a także „część zaleceń Komisji straciła na ważności w związku z nową ustawą o Trybunale Konstytucyjnym”. Prócz tego znajdują się tam sugestie, że KE nie zachowała rzetelności, formułując zarzuty.
Komisja wysłała swoje rekomendacje pod koniec lipca. Niewdrożenie ich grozi sankcjami, np. odebraniem głosu na unijnych posiedzeniach ministerialnych.