Podczas gdy na nowo wybuchły działania zbrojne w Donbasie, prezydent Petro Poroszenko udzielił wywiadu niemieckiemu dziennikowi. Przekonywał, jak straszna jest Rosja, jak wspaniałe – Stany Zjednoczone i ile dobrego da Europie Ukraina. Niech tylko UE ją przyjmie, mimo niespełniania kryteriów akcesyjnych.
Z „Berliner Morgenpost” prezydent Ukrainy rozmawiał na cały szereg tematów związanych z bieżącą polityką. Każdy wątek, który poruszał, okraszał albo komunałami, albo pobożnymi życzeniami, albo komentarzami na żenująco niskim poziomie wyczuwalnym dla każdego zorientowanego w tym, co dzieje się na świecie.
Nie bacząc na wiele sygnałów ze strony NATO sugerujących Ukrainie, że raczej nie ma co liczyć na szybkie przyjęcie do sojuszu (jeśli w ogóle może na coś liczyć), Poroszenko oznajmił, iż zamierza przeprowadzić referendum w tej sprawie, a jeśli otrzyma większość odpowiedzi na tak – „zrobi wszystko, by osiągnąć członkostwo”. Zapewne w ramach tego „robienia wszystkiego” prezydent Ukrainy dodał jeszcze, że NATO to jedyna funkcjonująca organizacja kolektywnego bezpieczeństwa i że jest ono niezastąpione. Chętnie wypowiadał się również w sprawie sankcji nałożonych na Rosję, stwierdzając z satysfakcją, że dzięki nim „standard życia mocno [w Rosji – przyp. AR] spadł, rosyjska waluta traci na wartości”. Pozostaje tylko żałować, dlaczego nikt nie zapytał Poroszenki, czemu standard życia poleciał na głowę również na Ukrainie po Majdanie, a spadek wartości dotknął nie tylko rubla, ale i kijowską hrywnę.
Być może dowiedzieliśmy się podobnych rewelacji, jak te, które Poroszenko zawarł w swojej refleksji na temat „co by było, gdyby jednak złagodzono sankcje”. Oczywiście los Ukrainy byłby przesądzony, cała Europa znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Nie wiadomo tylko, kto najbardziej. – Kto wie, w którym kraju (rosyjski prezydent Władimir) Putin zdecydowałby się w następnej kolejności pospieszyć z pomocą rosyjskiej mniejszości? W krajach bałtyckich, w Bułgarii, a może w Niemczech? – zapytywał zatroskany prezydent.
Zupełnie inaczej będzie, jeśli Unia Europejska utrzyma sankcje i przyjmie Ukrainę w swoje szeregi. – Powinna zrozumieć, że z Ukrainą będzie bezpieczniejsza, pewniejsza i szczęśliwsza – perorował Poroszenko. Kijów nie spełnia wymogów akcesyjnych? Ale jest na dobrej drodze, ripostował prezydent. Jednym z argumentów za akcesją Ukrainy ma być „wyjątkowa infrastruktura do walki z korupcją”, jaka ponoć działa w tym kraju. Cóż, infrastruktura owa jest tak wyjątkowa, że nie widać nie tylko jej samej, ale i większych efektów jej funkcjonowania…
Żeby wpasować się w obecne europejskie trendy, Poroszenko ponarzekał jeszcze na rosyjską propagadnę i na rozwój prawicowego populizmu. Ciekawe, czy wypowiadając się na ten ostatni temat miał w pamięci swobodnie i sprawnie rozwijające się na Ukrainie organizacje nacjonalistyczne. W tej akurat kwestii – w odróżnieniu od np. akcesji do NATO – naprawdę byłby w stanie coś zrobić. Jak wiemy – nie robi.
Co nie przeszkadza mu zapewniać, na deser, że Ukraina walczy o wolność i demokrację. Podobnie jak Stany Zjednoczone, których interesy w tym duchu sformułowali 200 lat temu ojcowie założyciele. Dlatego Poroszenko nie boi się korekty polityki zagranicznej tego kraju i daje kredyt zaufania Donaldowi Trumpowi. Niech tylko nie rusza sankcji!