Adam Andruszkiewicz wykorzystał w zeszłym roku 35 tys. zł „kilometrówki”, choć wyszło na jaw, że nie posiada prawa jazdy.
– To jest sprawa do pilnego wyjaśnienia przez marszałka Sejmu. Tego typu sytuacje dla dobra posła i samego Sejmu trzeba wyjaśnić. Szkoda, że jest to poseł z ugrupowania, które wzywa do obalenia systemu, ale jak widać, korzysta z systemu wspierania posłów w sposób antysystemowy – Borys Budka z PO domaga się wyjaśnienia sprawy.
Tymczasem Andruszkiewicz, który pochodzi z Białegostoku, tłumaczy, że wszystko jest w porządku. Nazywa siebie „jednym z najaktywniejszych posłów”: „Posiadam stosowną umowę na użyczenie samochodu. Warto dodać, że jest to 20-letni samochód o wartości ok. 4 tys zł, co na tle innych polityków, raczej jest wyjątkiem” – napisał na Facebooku i wkleił zdjęcie Volkswagena Passata. Dla wysokości pobieranej kilometrówki to, ile wart jest poselski samochód, nie ma wielkiego znaczenia, tego jednak Andruszkiewicz nie zauważył. „Nie wstydzę się tego i korzystam z pomocy moich pracowników, którzy posiadają prawo jazdy”. Na posiedzenia Sejmu poseł dojeżdża jednak pociągiem.
Jednak gdy redakcja „SuperExpressu” próbowała przycisnąć posła, odmówił podania konkretów. „- Mam umowę użyczenia samochodu – mówi (poseł) i wysyła nam mejlem dokument, jednak bardzo ogólny i nie ma w nim żadnych kwot. Kiedy prosimy o wykaz delegacji i kwotę użyczenia, kończy rozmowę” – napisali redaktorzy SE. Andruszkiewicz, zanim trfaił do klubu Kukiza, działał w Młodzieży Wszechpolskiej i Ruchu Narodowym.