„Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy” – śpiewał Grzegorz Ciechowski. Ten komentarz miał być pisany, by zaspokoić masochistyczną potrzebę odniesienia się do działań naszych cierpiących na bezsenność polityków partii rządzącej. Ale zobaczyłam na Facebooku coś, co podniosło mi ciśnienie o wiele bardziej niż lotne brygady Antoniego Macierewicza. Mój znajomy udostępnił kadr z filmu, na którym profesor SGGW, wieloletni prezes Warszawskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej, Krzysztof Anusz, składa kolegom z branży życzenia świąteczne, siedząc w salonie willi Żabińskich na terenie warszawskiego ZOO. Pan prezes siedzi na ciężkim skórzanym fotelu, a czubki lakierowanych butów zasłania mu głowa tygrysa, dołączona do imponującej, srebrzystej skóry leżacej na podłodze. Internet zareagował błyskawicznie: „Ten tygrys wygląda na chorego – pomożecie mu?”. I trzeba panu doktorowi przyznać, że chyba przejął się natychmiastowym wybuchem oburzenia, bo video usunięto z sieci, sprawdziłam. Mimo wszystko, tytuł najbardziej żenującego filmiku świątecznego został już przyznany. Jak mawiają w internecie, „co się raz zobaczyło, to się już nie odzobaczy”.
Jasne, z karierą weterynarza nie zawsze musi iść w parze zamiłowanie do ekologii czy wegetariańskiej/wegańskiej diety i stylu życia. Jednak trzeba przyznać, że ta osobliwa scenografia przekroczyła granicę dobrych obyczajów. Zwłaszcza, że Boże Narodzenie to dla zwierząt straszny czas. Zimą rodacy niejako wyłączają sobie funkcję przycisku z napisem „prawa zwierząt” – począwszy od narodowego, tradycyjnego przysmaku, męczonego przez kilka poprzedzających świętowanie dni, po czym mordowanego masowo w polskich wannach, skończywszy na żywych prezentach, które już latem obrońcy praw zwierząt odwiązywać będą od drzew, lub łapać wyrzucane z rozpędzonych aut. Zima to sezon, kiedy damy ubrane w zwierzęce skalpy, wychodzą w nich na Pasterkę – świąteczną mszę, by modlić się o pokój na świecie. Wreszcie, dla zwierząt zabójczy jest sylwestrowy huk, co tak cieszy tysiące młodych Polaków, urywając im przy okazji stopy i dłonie, które – również tradycyjnie – TVN24 podlicza na początku stycznia. Lewacka wege propaganda? Jak najbardziej.
Internetowa aferka z tygrysem prezesa WILW nie jest wydarzeniem na miarę wtargnięcia ludzi ministra obrony do Centrum Kontrwywiadu z dorobionym kluczem. Uświadamia jednak, że nadchodzi nie tylko kryzys polityczny – zbliża się również okres, kiedy obrońcy praw zwierząt będą mieli do roboty więcej niż zwykle. Niezależnie od tego, czy obchodzi się Boże Narodzenie, warto w tym czasie pomyśleć nie tylko o zaspokojeniu potrzeb swoim gatunku. I właśnie takie życzenia chciałabym usłyszeć od pana prezesa siedzącego na tygrysie.