Taki okrzyk miał wznosić Anders Breivik, kiedy przed ponad ośmiu laty na wyspie Utøya zabijał 77 członków młodzieżówki norweskiej Partii Pracy. To hasło stanowiło też leitmotiv jego manifestu opublikowanego w sieci. Prawicowy, ultranacjonalistyczny, promilitarystyczny, antyfeministyczny, islamofobiczny memoriał miał być w jego zamyśle rozreklamowany i podchwycony przez żądne sensacji media.
Breivik to osoba „znikąd”, narcyz, samotnik, zapatrzony w jeden – swój własny – światopogląd fundamentalista i przez to paranoik. Nie widzący ludzi wokół siebie i tym bardziej nie potrafiący zrozumieć Innego. Narcyz ery elektronicznych, szybkich środków komunikacji. A równocześnie emanacja prawicowego, ocierającego się o faszyzm, populizmu. Wyrósł on w liberalnej demokracji, która za długo akceptowała prawicowe wykwity nienawiści jako przykry element wolności słowa, równocześnie przyzwalając na wycinanie wszelkiej lewicowości, dyskursu równościowego, podważającego panujący system społeczny. System ten dla jednostki bezwzględny jest i opresyjny; aby jednostka nie sięgnęła po skuteczne, lewicowe narzędzia walki z nim – liberalni demokraci wolą po cichu podsycać zwierzęcy antykomunizm, sugerować, że to lewica jest prawdziwym dla demokracji zagrożeniem. Na takim gruncie po prostu muszą wyrastać kolejni ludzie tacy jak Breivik.
W momencie rozpoczęcia procesu Breivik na sali sądowej uniósł w górę rękę z zaciśniętą pięścią. Wyobrażał sobie, że uosabia siłę, honor i prawdę i rzuca wyzwanie marksistowskim tyranom niszczącym Europę. Nadal żył głównie w przestrzeni wirtualnej i wierzył, że ma misję oczyszczenia Norwegii ze zła, brudu, z nic nie wartych (jego zdaniem) wartości. Z ultrakonserwatywnego, skrajnie prawicowego, przyjmującego tylko białych chrześcijan, nurtu masonerii skandynawskiej został wykluczony po dokonaniu masakry, ale nadal żył wizją, jakie tam kultywowano.
Breivik nienawidził ludzi i społeczeństwa, pozbawiony był empatii i zrozumienia, a równocześnie chciał być medialnym guru, wirtualnym kapłanem nienawistnej doktryny. Jego spojrzenie na ludzi i świat faktycznie przypominało ściśle zorganizowaną religię, w której jest swój ład, model, a także jego przeciwieństwo – brud, nieporządek. Breivików podszywa strach przed niedoskonałością świata, z którą sobie poradzić nie mogą. Strach rodzi obsesje, obsesje przeradzają się w fobie i prowadzą do zwichnięcia osobowości, potrzeby walki z owym brudem i nieczystościami. Brud trzeba wykorzenić, aby zapanowała idylliczna, lśniąca rzeczywistość, gdzie idee są krystalicznie czyste, a ludzie mają być na kształt tych idei uformowani.
Skąd my w Polsce od lat znamy taki takie gesty, taką narrację? Z jakich środowisk dobywa się taki przekaz do społeczeństwa ? Czy to już jest klasyczny faszyzm czy tylko jego forpoczty? I czy zawsze efektem takiej atmosfery muszą być kolejne Utøje?
Kilka tygodni temu głośno było wokół zwolnienia z Ikei pracownika, który nie tylko nie chciał uczestniczyć w akcji na rzecz LGBT (dodajmy, czysto komercyjnej, mającej pozyskiwać dla firmy klientelę z tej grupy), ale i wyraził swoje stanowisko w formie agresywnego aktu przeciwko ludziom nieheteronormatywnym. Jego dobór nie zawsze trafnych cytatów z Biblii nie był wcale tak odległy ideowo od manifestu Breivika. Prawo z pełną surowością winno występować przeciwko zachętom do eksterminacji, prześladowań i czynnej agresji – tymczasem mężczyzna usłyszał raczej pod swoim adresem słowa pochwały. Kilka dni temu widzieliśmy nagą nienawiść, z ledwością powstrzymywaną przed wybuchem, w Białymstoku. Jak daleko jesteśmy od jeszcze większej tragedii? Tej w Norwegii, osiem lat temu, nikt się nie spodziewał…