„W Poznaniu trwała ostra walka między mieszczańskimi partiami o charakterze endeckim a ruchem robotniczym” – tak o wydarzeniach z 1920 roku mówi Jarosław Urbański, działacz związkowy ze stolicy Wielkopolski. 26 kwietnia pod tablicą upamiętniającą rzeź robotników kolejowych odbyła się skromna uroczystość na cześć niezwykle ważnego wydarzenia w historii polskiego społeczeństwa i klasy robotniczej.

Poznań, 26 kwietnia roku 1920. Pod Zamek Cesarski zmierza kilkutysięczny tłum robotników. W budynku mieści się Ministerstwo byłej Dzielnicy Pruskiej, organ powołany przez rząd, sprawujący faktyczną władzę w Wielkopolsce. Robotnicy, w większości zatrudnieni na kolei, zbierają się pod gmachem. Żądają niezwłocznego wypłacenia należnych im pieniędzy. Z okien kajzerskiego zamku rozgniewany tłum obserwują endecki szef ministerstwa Władysław Seyda oraz przebywający w regionie minister kolei Kazimierz Bartel.

Kilka godzin wcześniej politycy w lekceważący sposób potraktowali pracowniczą delegację. Obiecali im niezwłoczne zwołanie negocjacji, aby uspokoić gniew ulicy. Kiedy jasne stało się, że władza nie ma ochoty rozmawiać z robotnikami, ci ponownie stawili się pod siedzibą ministerstwa. Żądali, aby wyszedł do nich Seyda. Zamiast niego zjawiła się uzbrojona w karabiny policja. Funkcjonariusze otworzyli ogień. Od kul zginęło na miejscu siedmiu robotników. Dwóch zmarło potem w wyniku odniesionych obrażeń. Trzydziestu zostało rannych.

W kolejnych dniach reżimowa prasa podaje, że policjanci ratowali własne życie, broniąc się przed tłumem podjudzonym, a jakże – przez Żydów, lub też, w zależności od tytułu – przez komunistów. Endeckie władze próbują zrzucić winę za zbrodniczą masakrę na ofiary. Robotnicy wiedzą jednak, jak było, i tę prawdę sobie przekazują  – większość poległych została postrzelona w plecy. Kolejarze pokazują swoją siłę.  Jeszcze tego samego dnia ciało jednego z zabitych jest obnoszone, tak jak zwłoki Zbigniewa Godlewskiego 50 lat później podczas wypadków na Wybrzeżu, przez rozgniewany tłum po poznańskich ulicach. Robotnicy biorą szturmem więzienie znajdujące się w Forcie VIII (na terenie dzisiejszego Grunwaldu), a uwolnieni więźniowie, w większości ludzie pracy, podczas walk na Placu Świętokrzyskim i Półwiejskiej zabijają kilku policyjnych siepaczy.

Pogrzeb dziewięciu pracowników poznańskiej kolei stał się demonstracją sprzeciwu wobec brutalności i antydemokratycznej postawie prawicowych władz. „20 tysięcy żałobników, niezliczone poczty sztandarowe i orkiestry była jednakowoż ostatnim przejawem jedności środowisk robotniczych w Poznaniu”.

W kwietniu 1920 minął ponad rok od obietnicy złożonej przez władzę niepodległej Polski – wypłaty trzynastego wynagrodzenia, które pozwoliłoby tysiącom rodzin złapać na chwilę oddech i zaspokoić podstawowe potrzeby. Mieszkańcy terenów znajdujących się wcześniej pod władaniem rosyjskim i austro-węgierskim dostali pieniądze. Mimo, że sytuacja budżetowa administracji Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej była znacznie lepsza, to władze nie miały zamiaru stosować się do nakazu rządu centralnego. Tymczasem położenie robotników było fatalne. Pieniądz tracił na wartości z tygodnia na tydzień, brakowało na jedzenie, płacenie kamienicznikom za mieszkanie, nie mówiąc już o innych potrzebach życiowych rodzin ludzi pracy.

Właśnie dlatego 26 kwietnia 1920 roku pracownicy poznańskiego dworca poszli protestować pod zamek. Zamiast pieniędzy dostali jednak ołów. Jeden z nich, Franciszek Krzyśko, trzy dni wcześniej poślubił swoją miłość. Nazwiska pozostałych to: Kazimierz Bogdaszewski, Józef Derdziński, Stefan Domagała, Michał Dziubalski, Józef Mieloch, Marcin Ratajczak, Kazimierz Szkudlarek i Stanisław Tukaj.

Z miejsca, w którym na ścianie kajzerskiego zamku znajduję się tablica poświęcona dziewięciu poległym, roztacza się widok na potężne krzyże symbolizujące ofiary czerwca’56. Ostatnie obchody tego drugiego wydarzenia ściągnęły do Poznania premiera Mateusza Morawieckiego z potężną świtą. Obecny był także wojewoda wielkopolski, przewodniczący sejmiku, prezydent Jacek Jaśkowiak, do tego kilkudziesięciu dziennikarzy z kilkunastu stacji. Na piątkowych obchodach masakry w kwietniu 1920 r. byłem jedynym przedstawicielem mediów. Kwiaty pod miejscem pamięci zamordowanych robotników złożyli przedstawiciele komitetu Lewica Razem. Zabrakło anarchistów, którzy w poprzednich latach odzyskali dla Poznania pamięć o tamtych wydarzeniach.

– Nie podoba mi się wykorzystywanie tej rocznicy przez osoby pokroju Witkowskiego – powiedział mi Jarosław Urbański, działacz OZZ Inicjatywa Pracownicza oraz aktywista Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów i skłotu Rozbrat, tłumacząc przyczyny nieobecności. Ów Witkowski to Waldemar – przewodniczący Unii Pracy, wielkopolski przedsiębiorca, prezes spółdzielni HCP, któremu przewodnicząca WSL Anastazja Wieczorek-Molga zarzuciła w zeszłym roku, że „wyrzucił z mieszkania człowieka przykutego do łóżka”. Sprawa znalazła finał w sądzie, Witkowski przegrał. Nieufność anarchistów do Partii Razem wzmogła się, kiedy formacja ta weszła w koalicję z Unią Pracy. Dlatego w piątek aktywiści spod czarnej flagi nie przyszli.

–  Oczywiście jest to ważna rocznica, bo pokazuje, że to gloryfikowane przez prawicowe elity odzyskanie niepodległości było okupione także wieloma konfliktami – zauważa Urbański. – W Poznaniu była to ostra walka między mieszczańskimi partiami o charakterze endeckim a ruchem robotniczym, niekoniecznie o charakterze socjalistycznym. Jest niemal pewne, że większość protestujących pod Zamkiem, do których strzelała policja na rozkaz endeckich władz, to byli zwolennicy narodowych związków zawodowych (ZZP). Nie zmienia to faktu, że zryw ten miał charakter socjalny i klasowy – dodaje działacz.

Waldemar Witkowski w rozmowie przed uroczystością przekonywał mnie, że musiał się na niej pojawić. – Nie pierwszy raz jestem na obchodach z Unią Pracy – zaznaczył. – Wcześniej, w latach dziewięćdziesiątych też przychodziłem tutaj. Mój dziadek był kolejarzem PPS-owcem, opowiadał mi wielokrotnie, jak trzeba było walczyć z policją – powiedział

Przewodniczący Unii Pracy podzielił się również refleksją historyczną. – Święto to jest dla mnie ważne, gdyż z przykrością należy stwierdzić, że Piłsudski, mimo iż korzenie miał pepeesowskie, to w 1920 roku okazał się niestety faszystą. Rozkaz, aby tak brutalnie potraktować robotników kolejowych, musiał być z nim uzgodniony, a przecież ci ludzie walczyli o słuszne swoje prawa płacowe – powiedział.

Według lokalnych historyków decyzję o otworzeniu ognia do protestujących podjął prawdopodobnie albo minister Władysław Seyda, albo komisarz policji Karol Rzepecki.

Pod tablicą spotkałem również Przemysława Czechanowskiego z poznańskiego okręgu Partii Razem, którego zdaniem zachowanie pamięci o wydarzeniach z kwietnia 1920 jest obowiązkiem nie tylko wielkopolskiej lewicy.  – To niezwykle ważna rocznica dla wszystkich mieszkańców i mieszkanek Poznania. Kwiecień 1920 roku zamyka bardzo burzliwy okres w dziejach Poznania i Wielkopolski, który zaczął się wraz z rewolucją listopadową 1918 roku (wydarzenie częściej nazywane Powstaniem Wielkopolskim – przyp. red.), kiedy społeczeństwo oddolnie, po raz pierwszy w dziejach Wielkopolski, samo zorganizowało się na Placu Wolności, samo wybrało swoje władze, powstało przede wszystkim z żądaniem zmiany socjalnej i społecznej – tłumaczy historyk.

Co masakra kolejarzy może nam powiedzieć o o tamtym państwie polskim? Czechanowski wyjaśnia, że w 1920 roku lud Poznania pragnął niepodległości, ale również sprawiedliwości społecznej i przez pryzmat tej idei patrzono na powstające państwo polskie. – Niestety, państwo rządzone przez skrajną prawicę zawiodło robotników z naszego regionu. Strzelanie do robotników zakładów kolejowych jest zwieńczeniem nieudanego przewrotu społecznego w roku 1918. Pamięć o poległych wówczas ludziach powinna być tak samo ważna, jak pamięć o Gdańsku 1970 roku czy o wydarzeniach z okresu stanu wojennego – akcentuje badacz.

Kiedy pytam czy Polskę z 1920 roku można nazwać państwem wolnym, Czechanowski odpowiada, że „tak, ale na pewno nie sprawiedliwym społecznie”. – Było to państwo zbudowane przez elity społeczne, które przed rokiem 1918 bardzo często współpracowały z reżimami zaborczymi, Elity te utrzymały władzę po uzyskaniu niepodległości i na dobrą sprawę nie chciały pełnej demokratyzacji, stąd też przyjęły z pewnym zadowoleniem przewrót majowy w roku 1925 – tłumaczy mój rozmówca.

O tym, że o kwietniu’20 szczególnie teraz należy głośno mówić, przekonany jest również Maciej Szlinder, członek zarządu krajowego Partii Razem, z którym udało mi się porozmawiać tuż po zakończeniu obchodów. – Ten moment w historii jest przemilczany,  ignorowany przez prawicowe władze. One wolą fetować „żołnierzy wyklętych”, bandytów – zauważa. – Dla nas ważna jest historia walk robotniczych – o godne warunki pracy, o godne wynagrodzenia. Rządząca wówczas prawica ignorowała potrzeby robotników, w tym wypadku kolejarzy. Ich wynagrodzenia radykalnie spadały po zakończeniu wojny światowej, ich sytuacja była dramatyczna – mówi Szlinder zaznaczając, że endeckie władze po prostu oszukały robotników. – Kiedy kolejarze upomnieli się o swoje, spotkali się z brutalną reakcją.

Jego również zapytałem o Polskę z roku 1920. – To nie był wymarzony kraj, to nie była wymarzona niepodległa Polska – mówi Maciej Szlinder. – To był kraj naznaczony ogromnymi nierównościami społecznymi, poważnymi problemami społecznymi – brakiem reakcji władz na deficyt mieszkań, niskie pensje, niemożliwość zaspokojenia podstawowych potrzeb przez obywateli – wskazuje.

Członek Razem zapowiada jednak, że jego ugrupowanie postara się o to, by Poznań nie zapomniał o kwietniu’20 i szkicuje połączenie ze teraźniejszością. – To jest historia, którą obecnie próbuje się zamazać, ale my zamierzamy o tym mówić i pamiętać, również dlatego, że jest ona dla nas nauczką dzisiaj, kiedy dla prawicowej władzy pracownicy znów się nie liczą. Pamiętajmy, że w 1920 roku mieliśmy również do czynienia z buntem pracowników budżetówki, czyli kolejarzy. Jak widać państwo rządzone przez prawicę regularnie ignoruje słuszne żądania grup społecznych , które domagają się po prostu godnych wynagrodzeń – zauważył Maciej Szlinder.

Pod tablicą poległych brakowało mi kogoś jeszcze. Współczesnych pracowników kolei. Udałem się na dworzec, położony jakieś pół kilometra od miejsca pamięci. Jarosław Skrzypczak, pracownik Kolei Wielkopolskich, o kwietniu’20 w ogóle nie słyszał.

– Powiem panu, że nie mam wiedzy na ten temat, więc trudno mi się odnieść – przyznaje. – Ale z opowiadań słyszałem, że to były trudne czasy, Polska dopiero się rodziła. Myśmy tutaj walczyli jakby niezależnie o niepodległość, bogato to więc na początku na pewno nie było.

– Policjanci strzelali do kolejarzy? No jeśli tak, to trzeba o tym robić hałas. Nawet bym chętnie posłuchał – uśmiechnął się.

paypal

 

 

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Panie Pioter, Pan się dziwisz, że piewcy sanacji nie składają hołdów ofiarom swych idoli? Drug Maciej dobrze to ujął – kaczoidy kultywują pamięć o bandytach, a nie o sprawiedliwości.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

„Twierdza Chiny. Dlaczego nie rozumiemy Chin”

Ta książka Leszka Ślazyka otworzy Wam oczy. Nie na wszystko, ale od czegoś trzeba zacząć. …