Pod hasłem „Ani pana, ani plebana. Ani pana, ani plebana. To my jesteśmy rewolucją!” przed katedrą w Poznaniu zebrały się kobiety, które nie godzą się na panujące patriarchalne stosunki społeczne, żądają wolności i równości dla wszystkich, w każdej mierze. W odróżnieniu od poprzednich lat Manifa nie była marszem, lecz stacjonarnym zgromadzeniem. To efekt sabotażu ze strony skrajnej prawicy.
Organizacje prawicowe zarejestrowały blisko setkę wydarzeń na trasie, którą w ubiegłych latach szły aktywistki i sympatyczki poglądów lewicowych czy feministycznych. Aby mieć pewność, że ich marsz nie będzie mógł się odbyć, „zaklepały” sobie różne miejsca zarówno 2 i 3 marca, jak i w następny weekend. Chodziło tylko o to – już w trakcie stacjonarnej Manify organizatorki dowiedziały się od policji, że żadna zgłoszona kontrpikieta nie doszła do skutku.
Stojąc przed katedrą na Ostrowie Tumskim działaczki poświęciły wiele miejsca piętnowaniu krzywd, jakie katolickie duchowieństwo przez lata wyrządzało dzieciom. – Jan Paweł II jako głowa Watykanu nie zrobił nic, by zapobiec tysiącom tragedii dzieci gwałconych przez zboczeńców w sutannach. Nie kiwnął nawet palcem. Za to lubił błogosławić najmłodszym, z dobrotliwym uśmiechem – mówiła poznańska działaczka społeczna Maria Bąk-Ziółkowska. – Jan Paweł wiedział, nic nie powiedział! – skandowały zebrane i zebrani w odpowiedzi.
Wachlarz tematów poruszanych w przemówieniach był szeroki i dotyczył różnych pól, na których toczą się zmagania z patriarchatem, kapitalizmem i przemocą. „Najpierw ludzie, potem zyski” – skandowano. Przypominano o kobietach i dzieciach, które padają ofiarą konfliktów zbrojnych wszczynanych przez polityków dla własnych korzyści. Domagano się prawa do przerwania ciąży na żądanie i usunięcia klauzuli sumienia z polskiego prawa. Wspomniano Jolantę Brzeską, zamordowaną działaczkę lokatorską, i podkreślano, że dramaty lokatorów to w Polsce nadal zwykły porządek rzeczy.
Uczestniczki Manify sprzeciwiały się również przemocy domowej, która w Polsce w przytłaczającej większości przypadków dotyka kobiety. Wreszcie wyraziły solidarność z nauczycielkami, szykującymi się do strajku. – Na co dzień nie tylko uczę, jestem też mediatorką, gdy pojawiają się konflikty, psycholożką, a nawet showmenką. Te wszystkie umiejętności nasz rząd wycenia na dwa i pół tysiąca zł miesięcznie. Tak nie zbudujemy pozytywnego naboru do zawodu nauczyciela – tłumaczyła przemawiająca do zgromadzonych nauczycielka.