Ponad 7 lat potrzebował wymiar sprawiedliwości, by dojść do wniosku, że poznańscy antyterroryści skatowali człowieka, które nie miał nic wspólnego ze sprawą.
W czerwcu 2012 r. w jednym z poznańskich klubów kilku policjantów po cywilnemu zostało zaatakowanych przez grupę mężczyzn. Jeden z pobitych rozpoznał charakterystyczny tatuaż przedstawiający smoka na ramieniu napastnika. Na tej podstawie wytypowano Łukasza Rafałkę, 35-letniego kickboksera z Poznania. Następnego dnia został on wyciągnięty z własnego samochodu, skuty i pobity najpierw na parkingu, potem w samochodzie policyjnym, a następnie znęcano się nad nim na posterunku. Policjanci bili go rękoma i kopali, razili paralizatorem po genitaliach, a także jak utrzymuje ofiara, bito go po głowie kolbą pistoletu.
Niezależnie od niedopuszczalnej ,niczym nieuzasadnionej przemocy, okazało się, że Rafałek na dzień bijatyki w klubie ma alibi – przebywał wówczas w domu z dzieckiem.
Policjanci oczywiście stwierdzili, że obrażenia powstały zanim został zatrzymany. Sprawa trafiła do prokuratury, która postawiła zarzuty policjantom za pobicie na parkingu, bo na to miała świadka, natomiast odmówiła postępowania w sprawie znęcania się na komendzie. Poszkodowany złożył zatem prywatny akt oskarżenia. Sąd obie sprawy: prokuratorską i prywatny akt oskarżenia połączył i uznał, że bito człowieka zarówno na parkingu, jak i na komendzie. Skazał pięciu policjantów na kary roku więzienia bez zawieszenia i czteroletni zakaz wykonywani zawodu policjanta. Dwóch z nich wciąż pracuje w policji.
Poznański wyrok (nieprawomocny) wskazuje na problem rosnącej agresji polskiej policji.