Święta to czas powrotów. Powrotów do rodzinnych stron i domostw, często do zapomnianego zadupia na grząskich rubieżach neoliberalnego świata. Jednak święta to nie tylko powrót na mapie binarnych opozycji – typu „centrum-peryferia” – bo zdecydowanie częściej to powrót na osi przeszłość-przyszłość.

Pamiętam, jak pod sam koniec XX wieku, jako dziecko, cieszyłem się z paru stacji TV, magnetowidu, pokazu fajerwerków za oknem i amerykańskich produkcji – puszczanych na kilku kanałach w szklanym ekranie – z „klasycznym” polskim lektorem. Jednak najbardziej cieszyłem się, że rodzina była razem, że ten dzień był jakiś magiczny, że poprzedzał go cały szereg przygotowań i ta swoista „magia świąt”. I nie opierała się ona na prezentach, konsumpcji, rozmaitych typach komodyfikacji czy na religijnych badziewiach. Nie. Ta „magia świąt” polegała na byciu razem, na wspólnotowości, na czymś, czego żaden towar nie potrafi zastąpić. Na czymś, co – jakby to powiedział Marks – przezwycięża alienację. Dlatego wracam do paskudnych lat 90., by przypomnieć sobie wszystko, co udało się nam stracić; wszystko, do czego na próżno szukać powrotu.

Na każde święta biorę sobie kilka książek. Zazwyczaj są to publikacje, które muszę przeczytać „ze względów zawodowych”. Coś trzeba ogarnąć, coś trzeba ocenić, zrecenzować – wiadomo. W tym roku wpadła mi akurat książka, z którą nie tylko muszę się (nie)zgodzić, ale też mogę utożsamić. Publikacja „Spotkania z Andrzejem Walickim” Pawła Kozłowskiego – ach! – to właśnie tego typu dzieło.

Obszerny wstęp prof. Kozłowskiego do owej publikacji jest nie tylko intelektualnie wartościowy, ale i też wzruszający. Jak wiele rzeczy miał nam do przekazania prof. Walicki. Jak wiele rzeczy nam umknęło. Jak wiele rzeczy nigdy nie wyłuskamy z jego przekazów – przez zakłócenia neoliberalnego ścieku.

Kozłowski przytacza swoje rozmowy z Walickim:

Kilka razy bawiliśmy się w szkolne oceny z zastosowaniem tradycyjnej skali [od 2 do 5]; Walicki po dłuższym zastanowieniu nie zmienił zdania i oceniając Polskę Ludową, trwał przy stopniu 3+, nieco wyżej niż dostatecznie. Ja stawiałem raczej 4 lub 4+, być może na różnicy miedzy nami zaważyła stalinowska trauma w biografii Walickiego, której próba mnie, na szczęście, nie dotknęła. Podstawowym kryterium tej skali ocen było wykorzystanie realnie istniejących szans, minimalizacji kosztów przy maksymalizacji zysków oraz uwzględnienia z innymi tego rodzaju krajami i z własną przeszłością. (…) Zaś III RP Walicki stawiał bez wahania ocenę niedostateczną. Nie było tu miedzy nami sporu, a rozmawialiśmy przy tej okazji też o wielu innych sprawach.

Ja, lewicowiec, zgadzam się tu z liberałem Walickim w 100 proc. Siostrzane partie – PiS i PO – są radykalnymi, antydemokratycznymi frakcjami tego samego, faszyzującego, postsolidarnościowego stronnictwa. To one ponoszą odpowiedzialność za kształt obecnej Polski. Im niewątpliwie należy się najniższa nota.

Ocena niedostateczna (2) to jednak wciąż ocena łaskawa… Ja wystawiam prawicowym elitom (Mazowieckiemu, Geremkowi, Tuskowi, Kaczyńskiemu itd.) dwa na szynach. Nie dało się tego bardziej spierdolić, nie dało.

Jak pisze Kozłowski: Polska przestała mieć światłych przewodników. Elity po 1990 r. zdradziły, inteligencja rozsypała się w końcu lat 70. Najlepiej, w nie przez siebie wybranych warunkach, zachował się lud. Elity inteligenckie zaciągnęły przecież (…) zobowiązanie wobec reszty, były dłużnikami ludu.

Walicki twierdził, że lud polski jest często wręcz przesadnie uległy. Cóż, ale czy to wina ludu? Przecież to robotnicy ginęli od kul służb, które współtworzą dziś POPiS-owskie (biznesowo-kapitalistyczne) środowiska neoliberalnej Polski. Ci robotnicy ginęli za demokratyczny socjalizm – tak jak go spisali w postępowym programie pierwszej, wielkiej Solidarności z siódmego października 1981 roku. Nosił on tytuł „Samorządna Rzeczpospolita”. Czy to uległość, czy może przemęczenie? Tyle lat walki – wpierw z reżimem partyjno-monopolistycznym „ze Wschodu”, a później elitarystyczno-kapitalistycznym z Zachodu…

Tutaj też zgadzam się z Walickim – to elity są winne. Obskurantyzm prawicowych/skrajnie prawicowych frakcji Tuska i Kaczyńskiego (oraz reszty ich późniejszych emanacji, chociażby pod postacią klerykała z TVN) nie daje nadziei na lepszą przyszłość.

Ultrakonserwatywny duopol PiS-PO nie jest żadną alternatywą dla większości naszego społeczeństwa, które chce normalności. A także sprawiedliwości i równości, tak wskazują badania społeczne z ostatnich lat. Chce tego, o co walczyli ich ojcowie/matki, dziadkowie/babki za PRL.

I tutaj wracam myślami do moich rodzinnych stron. Do mojego dziadka, inżyniera, z klasy robotniczej, który w znoju tworzył infrastrukturę powojennej Polski i nie zważał na to, czy ktoś ma poglądy liberalne, czy konserwatywne (czy internacjonalistyczne czy narodowe). Po prostu harował na lepsze jutro swojego kraju. Mój dziadek był tytanem pracy – jak wielu innych z jego pokolenia – rzetelnie zaangażowanym w postęp swej lokalnej społeczności, oszczędzającym przez całe życie, by w razie potrzeby wesprzeć bliskich. Był człowiekiem opiekuńczym, empatycznym i serdecznym. Profil osobowościowy takich osób jak on mógłby stać się podporą nowej Polski.

Ale się nie stał… Bo III RP nie potrzebowała ludzi mających solidarność w żyłach, a ludzi mających manię „zaradności i przedsiębiorczości”. Ludzi posiadających dwie rzeczy: bezgranicznie bogatych rodziców oraz brak jakichkolwiek hamulców moralnych.

I dziś wracam w pociągu na „zachód Polski”, oglądając te niewykorzystane szanse, prowizorkę, biedę, ten – dobrze mi (autochtonowi) znany – syf, umiejętnie ukrywany przed przyjezdnymi (bo wstyd). Wszystko to obserwuję z zażenowaniem. Bo wiem, że nic z tego nie ukaże się w głównym wydaniu prawicowych „Faktów” i „Wiadomości”.

Święta to czas powrotów, ale tylko zacisznych, prywatnych, intymnych, bez rozpamiętywania, więc niech ofiary „upiękniania III RP” umierają po cichu i niech się nawet nie ujawniają (bo wstyd) i amen…

Czekajmy więc – aż neoliberalny eksperyment przemieni się w czysty faszyzm.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…