Jest taka piosenka Wołodii Wysockiego o prawdzie i bladze. Jej fabuła to krótka przypowieść o tym, w jaki sposób ta druga przyobleka się w szaty pierwszej i dziarsko maszeruje przez czas oraz przestrzeń manipulując sercami i umysłami mas. Jednocześnie ta pierwsza biega w neurotycznym rozedrganiu za tą drugą, domagając się uwagi, ale spotyka się z nastawieniem zbliżonym do tego, jakie Polki i Polacy chętnie demonstrują w internecie wobec bliskowschodnich uchodźców. Przesłanie to jest ponadczasowe i ogólnohumanistyczne, ale spośród wszystkich międzyludzkich zjawisk, do których można je odnieść, najbardziej przerażająca jest manipulacja polityczna. Czasem jednak, czego w songu radzieckiego barda już nie usłyszymy, prawda staje się tak ewidentna, że trudno ją przeoczyć. Nie, żeby dawać to miało jakieś błyskawiczne i spektakularne efekty, ale to na pewno ważne. Jak mawiał inny Wołodia, nazwiskiem Ulianow – „każda prawda ma swój rewolucyjny potencjał”.
Oto kolejna porcja takiej oto prawdy. Płynie ona z samego serca globalnej fabryki fałszerstw, tj. z ust byłego ważnego amerykańskiego notabla i oficera tamtejszego wywiadu. Poznajcie pana Roberta Beara.
Jego wyznania wyemitowane na żywo w jednej z kanadyjskich stacji telewizyjnych dotyczą wprawdzie nie Ukrainy, lecz czasów nieco już odległych, ale jakościowo nadzwyczajnie bliskich obecnej degrengoladzie za naszą wschodnią granicą. Czymże innym jest bowiem Poroszenkowska Ukraina, jak nie pośmiertnym spełnieniem mokrego snu niejakiego Franja Tudźmana, słynnego ongiś faszystowskiego łajdaka, który, działając wspólnie i w porozumieniu (użyjmy wszak stosownej do tych zjawisk nomenklatury, tj. kryminalnej) z mocarstwami, „uwolnościawiał”, „demokratyzował” i „wyrywał z okowów jarzma serbskiego” Chorwację; dawno temu, na początku lat 90. Poza lokalizacją trudno dostrzec jakiekolwiek pomiędzy tymi dżentelmenami różnice – diapazon ideowy dokładnie ten sam, a poza tym lokajstwo, filisterstwo i sprowadzenie na region wojny.
Tudźmanowi udało się mniej niż Poroszence. Starość położyła go trupem zanim urządził on na Bałkanach Niezależne Państwo Chorwackie II. Kto nie wie, dlaczego niepowodzenie to należy świętować, niechaj poczyta o Niezależnym Państwie Chorwackim I – tworze z czasów drugiej wojny światowej. Tu rzec wystarczy, iż nawet nazistowscy oficerowie, którzy pełnili rolę protektorów w NPC, przerażeni byli poziomem bestialstwa armii chorwackiej i musieli pouczać jej dowódców w zakresie humanitarnego traktowania np. jeńców.
Ale wróćmy to p. Beara, którego wam przedstawiłem. Otóż tak się składa, że został on wysłany do Sarajewa już w 1991 roku. Zna sprawę rozbicia posttitowskiej Jugosławii od podszewki. I ma już dość. Tak przynajmniej twierdzi. Blaga przebrana za prawdę zbrzydła mu do tego stopnia, że pękł. Etyka przyrodzona człowieczeństwu, mimo iż z pętlą z drutu kolczastego wokół szyi, w końcu okazała się silniejsza. Zaraz po wywiadzie udzielonym w kanadyjskiej telewizji, wywiad z p. Bearem przeprowadził portal Balkan Press.
A oto kilka ciekawostek.
„Jeśli podsumować kwestię rozbicia Jugosławii najkrócej to powiedzieć trzeba tak – państwo to rozbiły rządy dwóch krajów, a mianowicie RFN i USA. Potrzebowaliśmy tamtejszych fabryk, infrastruktury i surowców. No i ludzi, was, jako naszych niewolników”.
„Na początku sprawa była dość prosta. Miałem organizować powszechną panikę. Wymyśliliśmy więc takie fikcyjne ugrupowanie terrorystyczne, które nazwaliśmy Vrhovna Srbija i zapraszaliśmy bośniackich polityków na obiady, kolacje, bankiety, tworzyliśmy atmosferę grozy i pokazywaliśmy im jakieś bibeloty twierdząc, że to są nasze wywiadowcze informacje, z których jasno wynika, że Serbowie zaraz napadną i wszystkich zabiją, wsie i miasta spalą, itd. Nadaliśmy tej operacji kryptonim PRAWDA. Cynizm był w cenie. W ramach tej operacji namawialiśmy też, choć tym zajmowali się moi koledzy, władze w Belgradzie. Cały czas namawialiśmy Serbów do jak najszybszej interwencji, strasząc ich tym, że zaraz dojdzie do separacji poszczególnych republik, którą to separację sami wspieraliśmy”.
„Jeżeli chodzi o Srebrenicę, to jest to prawdziwy festiwal marketingu. Winę za masakrę ponoszą w równym stopniu Amerykanie, Bośniacy i Serbowie. Niemniej, cała odpowiedzialność została, zgodnie z dyrektywami, zepchnięta na Belgrad”.
„Oczywiście, że korumpowaliśmy polityków i wojskowych, czy oficerów wywiadu pomagając w utworzeniu grup mafijnych. Budżet był pokaźny. Moją listę płac otwierali Alija Izetbegowić, Stipe Mesić i Franjo Tudźman. Był na niej też Radovan Karadżić, ale on szybko przestał od nas brać forsę, bo zorientował się, że zamierzamy zrobić z niego kozła ofiarnego”.
Prawda i blaga pozdrawiają nas wszystkich.