– Prawdziwi patrioci są tutaj – odpowiada mi starsza pani trzymająca w ręku malutką polską flagę na pytanie, dlaczego jest akurat tu, a nie na Rondzie Dmowskiego . Czyli antyfaszyzm to też jest patriotyzm? – dopytuję. – A nie? – odpowiada prawie oburzona.
„Kultowi śmierci i cierpienia przeciwstawiamy najważniejsze dla was i nas wartości; wolność, równość i pomoc wzajemną. Nie oddamy im ulic naszego miasta – zaznaczymy swoją obecność w dniu, który chcą uczynić festiwalem nienawiści i terroru. Do tego zamiast spalać energię w pustym gniewie – zrobimy to dobrze się bawiąc!”
Taką informację zamieściła w opisie organizowanego przez siebie marszu-kontry do Marszu Niepodległości Koalicja Antyfaszystowska. Czy aspekt rozrywkowy spełnił swoją funkcję i był zrealizowany adekwatnie do wydarzenia, pozostaje kwestią dyskusyjną. Tym niemniej antyfaszystowskie street party „Za Wolność Waszą i Naszą” stało się alternatywną przestrzenią dla faszystowskiego pochodu wyruszającego z Ronda Dmowskiego.
Odczarować historię
Hasło przewodnie całego wydarzenia bezpośrednio nawiązuje do Dąbrowszczaków, jednego z największych symboli polskiej tradycji antyfaszystowskiej. Uczestników hiszpańskiej wojny domowej, żołnierzy Brygad Międzynarodowych polskie organizacje lewicowe rehabilitują chętnie i zapałem – wystarczy wspomnieć o odsłonięciu muralu autorstwa Adama Walasa na Skłocie Przychodnia, które miało miejsce w tegoroczną rocznicę wybuchu hiszpańskiej wojny domowej. Pod flagą Dąbrowszczaków przyszli na protest członkowie stowarzyszenia Historia Czerwona. – Udaje nam się powoli odczarować tę narrację o historii. Mimo, że działamy społecznie i nie dysponujemy tak ogromnymi funduszami z państwowej kiesy, jak strona prawicowa – mówi Piotr Ciszewski, jego przewodniczący. Wskazuje przy tym, że sama parlamentarna lewica niewiele robi, by tradycję ruchu robotniczego i antyfaszystowskiego podtrzymać.
Idąca w marszu posłanka Lewicy, Anna Maria Żukowska, chętnie podkreśla natomiast, że przejęcie dyskursu historycznego z rąk prawicy to lewicowy obowiązek. – Nie mieliśmy tak naprawdę, jako Lewica, gdzie symbolicznie świętować tego dnia i dobrze, że możemy uczcić 11 listopada, jak zrobił to dzisiaj Klub Parlamentarny Lewicy składając wieniec pod pomnikiem Ignacego Daszyńskiego – powiedziała. – To jest historia, o której powinniśmy pamiętać i ja nie zgadzam się na pewno na to, żeby lewica nie zajmowała się historią. Jak lewica nie będzie zajmować się historią, to historia się zajmie nami.
Co z tym patriotyzmem?
– Dzisiaj, po pierwsze, chcielibyśmy zaprezentować alternatywę dla tego, co dzieje się na rondzie Dmowskiego, tego, co reprezentują w Polsce faszyści i nacjonaliści – mówi przewodniczący warszawskiego koła FMS, Kacper Krakowiak.
Czy jest to jednak przede wszystkim kontra do neofaszystowskich tendencji patriotycznego mainstreamu, czy też może próba stworzenia nowego, lewicowego patriotyzmu? Trudno stwierdzić. Wśród flag LGBT, antify, organizacji lewicowych, tych nawiązujących bezpośrednio do polskiej symboliki narodowej było naprawdę niewiele. Prawdą jest, że w ostatnich latach, a zwłaszcza w ostatnich miesiącach za Polskę się przede wszystkim wstydzimy. Dumne pokazanie się z polską flagą, gdy ma się lewicowe przekonania, nie jest dzisiaj rzeczą łatwą.
– Są tacy, którzy zupełnie odcinają się od pojęcia patriotyzmu. Ja osobiście mam poczucie, że odcinanie się od pojęcia patriotyzmu jest zbyt naiwne. To pojęcie jest tak silnie osadzone w dyskursie, że musimy je zrekonstruować – mówi mi aktywistka Nina Michnik. O brak obecności polskich flag zapytałam również wiceprzewodniczącego FMS-u, członka zarządu Lewicy, Jakuba Pietrzaka. On też żałuje, że biało-czerwonych flag jest u antyfaszystów niewiele. Ale…
– Jest mocna reprezentacja Polskiej Partii Socjalistycznej i to jest bardzo budujące. To jest partia, która Polsce niepodległość przyniosła, więc to, że oni idą dzisiaj tutaj w tym marszu, a nie w marszu niepodległości, to jest ogromny akcent patriotyczny. Ta flaga PPS-u jest tak naprawdę jak biało-czerwona flaga. To jest flaga polskiego patriotyzmu i polskiej niepodległości.
No właśnie, trudno o budowanie historii polskiego patriotyzmu bez Polskiej Partii Socjalistycznej.
A kolor jego jest czerwony
Ze wszystkich stowarzyszeń, organizacji czy partii, to reprezentacja Polskiej Partii Socjalistycznej była podczas marszu najsilniejsza. Czerwony blok, utworzony przez Czerwoną Młodzież i PPS był trudny do przeoczenia i widać było silną potrzebę młodych lewicowców, by udział reprezentowanej przez siebie partii jak najmocniej podkreślić.
– PPS jest od lat ignorowana przez mainstreamowe środowiska patriotyczne. Przede wszystkim dlatego, że nasza wizja patriotyzmu jest inkluzyjna, włącza ludzi do polskości, pozwala wszystkim być obywatelem na zasadach pozytywnych: solidarności społecznej, działania wspólnie. Nasza wizja jest więc niewygodna
dla środowisk prawicowych. Oni chcą budować polskość na negatywnych skojarzeniach, chcą dzielić ludzi i wybierać kto może być Polakiem, a kto nie – mówi Jakub Żabiński, wiceprzewodniczący Koła PPS Bielany oraz asystent społeczny senatora PPS, Wojciecha Koniecznego. – To socjaliści dali nam niepodległość – dodaje.
Dla niektórych marsz był nie tylko okazją wykrzykiwania antyfaszystowskich haseł, ale próbą kreacji roboczej wizji niepodległej Polski. Świadczyły o tym łopoczące flagi z koców termicznych, symbolizujące solidarność z torturowanymi na granicy uchodźcami. Wskazywała na to również obecność Homokomando i innych organizacji walczących o prawa osób LGBT, czy wykrzykiwane co i raz hasła proaborcyjne.
Niektórych jednak zabrakło. Zadziwiła ograniczająca się do zaledwie paru osób reprezentacja partii Razem, która nie zabrała na marsz ani jednej ze swoich flag. – Dobrze by było, aby pojawiły się tu wszystkie partie opozycyjne, bo jak ma się do wyboru te dwa podejścia do tego dnia, nie licząc tego jarmarku na krakowskim przedmieściu, naturalnym powinno być przyjście tutaj – mówi Sebastian Słowiński, aktywista i działacz Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego UW.
Techno czy „Warszawianka”?
Przez całe trwanie marszu wyczuwało się jednak pewien zgrzyt, zgrzyt, który budzi zastanowienia, kto tak naprawdę ten marsz organizuje: środowiska antyfaszystowskie i lewicowe czy Wixapol. Z platform, zamiast antyfaszystowskich haseł czy okrzyków, grzmiało techno – nie liczę samochodu, na którego pace młoda dziewczyna wyginała się jakby w konwulsjach wykrzykując patetyczne hasła o miłości. Śpiewana przez PPS „Warszawianka” czy „Czerwony Sztandar” zagłuszało dudnienie muzyki. Cały pochód otwierały tęczowe flagi, ale flagi antify i czerwone sztandary łopotały na szarym końcu.
I o ile koncepcja street party zdaje się pasować do letnich Marszów Równości, gdzie nie trzeba dokładać większych starań, by odpowiednio rozłożyć akcenty, to wątpliwe, czy Wixapolowa estetyka to dobry pomysł na listopadowe Święto Niepodległości. W tym roku roku granica między kolorowym techno-jarmarkiem a antyfaszystowską manifestacją zatarła się i jeśli marszu nie spędziło się w jego końcowym, czerwono-czarnym odcinku, to czasami trudno było zdefiniować, w imię czego właściwie się idzie.
– Marzy mi się w przyszłych latach stworzenie patriotycznej alternatywy dla Marszu Niepodległości, która będzie odbywała się pod hasłami Polskiej Partii Socjalistycznej i pod biało-czerwonymi flagami. Takiej, żeby ludzie, którzy dzisiaj idą w Marszu Niepodległości, a nie wiedzą do końca gdzie idą, bo są w dużym stopniu zmanipulowani przez prawicową bańkę, mogli znaleźć sobie bezpieczne miejsce – mówi Jakub Pietrzak, kiedy pytam go o wizję marszu na przyszłe lata. – Marzę, by taki patriotyczny, lewicowy marsz miał szansę się odbyć, bo ten, który się dzisiaj odbywa, jest antyfaszystowski, ale trudno go nazwać patriotyczną odpowiedzią, której oczekuje społeczeństwo.