W miniony weekend na pl. Zamkowym w Warszawie grupa polskich wielbicieli swojej ojczyzny ruszyła dzielnie protestować przeciw przyjęciu przez ich ukochane państwo grupy dwóch tysięcy imigrantów. Po wysłuchaniu kilku idiotycznych przemówień dziwolągi te ruszyły Traktem Królewskim, gdzie rychło natknęły się na turystów, wzbudzając ich naturalną ciekawość. Los chciał, iż tego samego wieczoru, na Stadionie Narodowym, grał na żywo znany zespół AC/DC. Jego fani zjechali się z innych krajów do stolicy już wcześniej i maszerowali sobie po Warszawie, często w zwartych grupach, ciesząc się na wieczorny koncert. Rozradowani wielbiciele starego hardrocka, ujrzawszy wznoszącą okrzyki młodzież z polskimi flagami, jęli machać do demonstrujących, a potem usiłowali nawiązać dialog, pokrzykując wesoło „ej-si-di-si”. Niestety, nawet jeśli wśród patriotów były jakieś jednostki anglojęzyczne, żadna z nich nie pofatygowała się, żeby wyjaśnić przybyszom płynące z decyzji o przyjęciu uchodźców zagrożenie związane z islamizacją Polski i ogrom odpowiedzialności w zakresie obrony wielowiekowej chrześcijańskiej tradycji Europy, spoczywającej na łysych główkach wędrujących właśnie przez centrum Warszawy. Zamiast tego w stronę fanów AC/DC poleciały papierowe kubki po napojach, zużyte chusteczki higieniczne, opakowania po hamburgerach oraz gromkie okrzyki „Spier-da-laj-cie!”, a także „Stare kurwy was rodziły”. Na dodatek jeden z uczestników demonstracji czynił gesty symulujące uchwycenie się za własne genitalia i machanie tymiż. Odmęty społecznej, kulturowej i seksualnej frustracji polskich patriotów mogą – jak widać – posłużyć za wyborny materiał badawczy dla niejednej doktorantury czy habilitacji.
Nie było żadnego bezpośredniego powodu, dla którego naładowani bezinteresowną agresją nacjonalistyczni troglodyci mieliby okazywać swoją wrogość ludziom, którzy raczej nie władają językiem polskim, a chcieli tylko dać upust radości i życzliwości wobec świata. Też bezinteresownej. Ale to charakterystyczne, że to wydarzyło się akurat w Polsce, gdzie dominująca ideologia i kształtowana przez nią masowa kultura sprzyja gloryfikacji bezsensownego cierpienia i wypływającej z niego w naturalny sposób frustracji. Ta z kolei powołuje do życia patologiczne wspólnoty subkulturowe i polityczne. Dwie najbardziej dokuczliwe w polskiej przestrzeni publicznej i żyjące ze sobą w całkowitej niemal symbiozie, to radykalni fani futbolu oraz ogolone głowy zrzeszone w różnych skrajnie prawicowych kanapach. Bezinteresowne chuligaństwo, agresja i destrukcyjny obłęd połączony z nienawiścią do wszystkiego, co inne niż oni, działa w tym związku bezbłędnie. W pochodzie, który opisuję, szły jakieś stwory człekopodobne, politycznie infantylne i społecznie niegramotne, ale skłonne do każdej formy przemocy. To są właśnie te wyśnione przez prawicę przyszłościowe kadry IV RP.
Moralnie biorąc wypada zapewne ich żałować – choć ta forma humanitaryzmu jest, jak na mój gust, nieco za daleko idąca. Nie można jednak nie widzieć, że w trakcie patriotycznych eventów poziom zaślepienia i zacietrzewienia przesłania im wszelką rzeczywistość i sprawia, że gotowi są do szarży na każdego, kto rzuci im się w oczy. A gdy dodatkowo jest to osoba – lub grupa osób – radosnych, poziom niebezpiecznej agresji wzrasta w postępie geometrycznym.
Doprawdy, nie trzeba wiele, by stać się obiektem ataku tak pojmowanych polskich patriotów. Nie trzeba być lewakiem, liberałem, eurokołchoźnikiem, socjalistą, czerwoną hołotą, komuchem, pedałem, czy innym tęczowym gadem… Wystarczy być szczęśliwym, choćby przez chwilę, czyli zasadniczo innym od nich. W oczekiwaniu wymarzony przez polską skrajną prawicę dzień sznura lepiej się nie śmiać.