Stoczni „Gryfia” od wczoraj już nie ma. Jest tylko dramat 200 pracowników, który zostali bez zatrudnienia, z poczuciem, że ktoś, kto obiecywał wiele, nie zrobił dla nich nic.
Wszystko to na nic, bo decyzję zapadły już wcześniej. Pracownicy „Gryfii” są załamani. Mają poczucie, że ich zakład, przy minimum woli tych, którzy mają odpowiednie narzędzia, dałoby się nie tylko uratować, ale również zmienić w dobrze działające przedsiębiorstwo.
„My od nikogo nie potrzebowaliśmy pomocy! Wystarczyło nam tylko nie pomagać, zostawić nas w 2013, a nie tworzyć jakieś toksyczne związki, które rok po roku zbliżały nas do daty 26 listopada 2020, kiedy 50-letnia historia Morskiej Stoczni Remontowej się skończyła. Nie będę tryskał nienawiścią do wszystkich, którzy do tego doprowadzili a ich nazwiska dobrze znacie” – napisał na portalu społecznościowym jeden z pracowników stoczni Marek Zdziechowski.
O jakie toksyczne związki chodzi? W 2013 roku, zakład w Świnoujściu został wchłonięty przez podmiot ze Szczecina. Pracownicy słyszeli piękne słowa o inwestycjach, rozwoju i poważnych zleceniach. Menedżerowie ze stolicy województwa okazali się na tyle marnymi zarządcami, że obecnie stocznia w Świnoujściu znajduje się w katastrofalnej sytuacji finansowej. Rozwiązaniem mogłoby być wsparcie inwestycyjne ze strony rządu, który przecież wielokrotnie deklarował, ze restauracja przemysłu stoczniowego jest jego strategicznym celem. Takiego wsparcia jednak nie było, a władza, która składała obietnice, okazała się grabarzem, nie wybawicielem.
Na pomoc stoczni chcieli ruszyć lokali politycy. Samorząd województwa wraz z władzami Świnoujścia opracował plan ratunkowy, który umożliwiłby uratowanie miejsc pracy. Na miejscu stoczni miałby powstać Świnoujski Morski Park Przemysłowy, w którym pracę mieliby znaleźć wyrzuceni z Gryfii. Samorządowcy oczekiwali więc od dyrekcji ze Szczecina wyodrębnienia podmiotu obsługującego świnoujski majątek stoczniowy, który to podmiot następnie miałby zostać skomunalizowany, a w dalszej kolejności – doinwestowany we współpracy z przedsiębiorstwami z innych stron kraju.
– Teren Morskiej Stoczni Remontowej w Świnoujściu, to miejsce z ogromnym potencjałem gospodarczym. Wciąż nie brakuje tam ludzi o wysokich kwalifikacjach w branży remontów statków oraz budowy instalacji offshore. Niedopuszczalne jest zmarnowanie takich aktywów gospodarczych –mówił Olgierd Geblewicz, marszałek województwa zachodniopomorskiego.
Słowa te jednak nie dotarły ani do rządu, ani do zarządu MSR Szczecin.
Stoczniowcy ze Świnoujścia dostali propozycje pracy w Szczecinie, jednak prawie nikt nie zamierza z niej skorzystać – oba miasta dzieli ponad 100 km.
Majątek stoczni był systematycznie demontowany i wywożony do Szczecina. Zyski ze sprzedaży parku maszynowego mają zostać przeznaczone na doinwestowanie głównego zakładu. Nabywca terenu w Świnoujściu będzie musiał podpisać zobowiązanie, że grunt nie będzie wykorzystywany do produkcji stoczniowej – Szczecin nie chce konkurencji.