Miałem kiedyś znajomego, który od dziecka słyszał od rodziców, że zostanie arcybiskupem, a w najgorszym wypadku prezydentem. Tak cudnie się zapowiadał. Prawie mu się udało – odsiaduje 10-letni wyrok za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. Był kiedyś w Polsce taki piłkarz, miał ksywę „Słoneczko”, w wieku 17 lat działacze podwozili go na treningi, żeby złotych nóżek sobie nie pokaleczył w zbiorkomie. Nazywany następcą Bońka i talentem na miarę Maradony, stwierdził, że nie musi tracić czasu na ciężką pracę, kiedy może go spożytkować w knajpach i kasynach. Był też kiedyś król, co strasznie dużo jadł. A jego poddani utrzymywali go w przekonaniu, że jest najpiękniejszy i najszczuplejszy. I pożerał tak długo, aż kiedyś umarł z przeżarcia.

Żył sobie nad Wisłą pewien biznesmen. Prowadził firmę z magicznym słowem „biznes” w nazwie, choć tak naprawdę nie była to firma, a organizacja wpływu. I właściwie to nie był biznesmenem, a jedynie lobbystą szepczącym do polityków na bankietach. Siedziba jego organizacji mieściła się w książęcym pałacyku. Służba spełniała wszelkie zachcianki jaśnie pana oraz zachwalała jego pomysły najwspanialsze. Pan Prezes najmądrzejszy, Pan Prezes jak zwykle celnie i dowcipnie. Nawet, gdy Pan Prezes wygadywał głupoty, dwór klaskał i mlaskał. Pewnego dnia Pan Prezes postanowił dopisać sobie dwie literki przed nazwiskiem, tak aby jego mądrość znalazła państwowe potwierdzenie.

Wkrótce powstało dzieło jego życia –  pięćdziesięciostronicowy traktat, przepełniony erudycją z encyklopedii internetowej, własnymi przemyśleniami oraz znakomitymi radami dla dzierżących ster władzy. Rozprawa dotyczyła dialogu społecznego, w której to dziedzinie Pan Prezes uważał się za specjalistę tak wybitnego, że z reguły nie zawracał sobie głowę takimi wydarzeniami jak zebranie Komisji Trójstronnej, gdzie spotkać można było tych, którzy spojrzenie na dialog mieli zupełnie inne. Dla pewności, że praca zostanie doceniona, Prezes złożył ją na wydziale uniwersyteckim, którego sam był dobrodziejem. Promotorem został zaś serdeczny jego przyjaciel. Wszystko załatwione na cacy. Dwór oczywiście przyjął wspaniałość traktatu poprzez aklamację. Niektórzy poddani widzieli wprawdzie, że król jest ubu, a jego mądrości raczej pośledniej próby, ale nikt monarsze tego nie powiedział, bo jakże to panu się sprzeciwić?

Niestety znaleźli się tacy, którzy postanowili przyjrzeć się jego przemyśleniom, a także przyjacielskim stosunkom z tymi, którzy oceniali jakość pracy. I opisali to, co usłyszeli na obronie pracy doktorskiej. To, co miało być mądrością czystą jak zdrój kryniczny, okazało się lekkim utworem komediowym, niespełniającym kryteriów stawianym pracom naukowym. Kiedy zostało to wypowiedziane, Prezes, zszokowany reakcją ludzi, na których zdanie nie miał wpływu, twardo i konsekwentnie bronił jakości swojego dzieła, a krytyków uznał za wrogów, którzy zawiązali przeciwko niemu spisek. Wkrótce zapadł wyrok rady przyznającej stopnie. Okazało się, że upragnionych dwóch literek nie będzie, a Prezes pozostanie magistrem, przynajmniej do czasu, gdy stworzy dzieło nieco lepszej jakości. Władca zawył w bólu i odpowiedzialnością za niepowodzenie obciążył dziennikarzy, którzy podważyli klasę jego pracy. Zapowiedział, że spotka się z nimi w sądzie i słowa dotrzymał.

Przed obliczem Temidy Prezes mówił długo i pięknie o swoim dorobku i etycznych kwalifikacjach. Padały nazwiska osobistości, które pisemnie potwierdziły jego moralne nieposzlakowanie – premier, prezydent, prymas, przewodniczący – ładunek tytułów miał oczarować wymiar sprawiedliwości i sprawić, że oskarżeni skulą się pokornie na ławie. Jeden z nich pomyślał wtedy, że skoro prezes podpiera się takimi znakomitościami przy sądowej autoprezentacji, to jaką mamy pewność, że nie robił tego podczas majstrowania swojego doktoratu? Sprawców swojego nieszczęścia przedstawiał jako nierzetelnych albo z właściwą sobie wyższością – jako zwykłych łajdaków.

Wyrok zapadł po roku. Sąd uznał, że wszystkie zarzuty wysunięte wobec dzieła Prezesa były uprawnione. Dla Ważnego Pana to pewnie kolejny cios. Ale może też okazja do tego, by znamienity specjalista od dialogu społecznego, przeprowadził poważną rozmowę ze samym sobą. Bo to nie jest tak, jak piszą w poradnikach – że jeśli czegoś bardzo chcesz, to marzenie na pewno się ziści. I to nie jest tak, jak w relacjach z podwładnymi – że jak powiesz, tak też się stanie. Na sukces trzeba ciężko zapracować. Nie warto chodzić na skróty, Panie Prezesie.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Takich prezesów są obecnie całe stada. Może i nie tylko obecnie, byli zawsze, ale obecni rządzący właśnie takich popierają u władzy.

    1. Bo poprzednicy popierali innych….
      A Nowaka-zegarmistrza pamiętasz??? Nie tylko prezes, ale i minister… Takie dwa w jednym.
      Ta cała kamarylka – po jednych pieniądzach… Przypomnijcie sobie słowa Donka-nieroba nt. prawa do głosu opozycji…

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…