Wyjątkowo nieeleganckie jest bieganie Ryszarda Petru po mediach i sugerowanie, że teraz odetnie swojej partii kurek z pieniędzmi, które – to fakt – w dużej części pozyskiwała dzięki jego kontaktom. Jeszcze bardziej nieeleganckie jest wywlekanie wewnętrznych sporów i określanie ich mianem „zdrady” – skoro to delegaci na oficjalnym zjeździe, a nie arbitralna decyzja jednego człowieka spowodowały, że Petru spadł ze stanowiska. Spadł „za Trzaskowskiego” – i trudno w zasadzie dziwić się Katarzynie Lubnauer, że wykorzystała swój polityczny moment.
Nie zgadzam się z Nowoczesną, nie sympatyzuję z tą partią i nie przeżywam nadmiernie tamtejszej bitwy o stołki. Mam jednak złośliwą satysfakcję, kiedy wściekły Petru miota pod adresem nowej przewodniczącej najgorsze z możliwych w jego mniemaniu obelgi, strasząc „lewackim zwrotem” kursu Nowoczesnej w „Kropce nad i”.
Co oczywiście jest wyłącznie pohukiwaniem zranionego jelenia, bo Lubnauer jest jednoznacznie prorynkowa i już w pierwszych wywiadach po objęciu funkcji ogłosiła, że chce, aby Nowoczesna nadal była „ikoną klasy średniej”. Jednak pod względami obyczajowymi nie jest neokonserwatystką i nie boi się deklarować, że będzie rozmawiać z Barbarą Nowacką, SLD i z Ruchami Miejskimi – co uważam za zdecydowaną zaletę, bo lepsze otwarte pole do porozumienia w obyczajówce niż nic. Ideologicznie liberałów i tych straszliwych lewaków, którymi grozi Petru, łączy troska o prawa reprodukcyjne i seksualne kobiet, rozdział kościoła od państwa, wspieranie mniejszości seksualnych i związków partnerskich. Lubnauer ma szansę zbudować ne tej kanwie szersze porozumienie kobiet i nie zamienić się przy tym w Henrykę Bochniarz ani w Janusza Palikota. Petru tymi tematami zainteresowania nie wykazywał, trzymając się wyłącznie bezpiecznych „antypisowskich” pozycji.
Osobiście uważam, że Petru powinien zrzec się funkcji przewodniczącego w dniu, w którym wybuchła „afera z Maderą”. Butą, którą wówczas się wykazał, ośmieszył dwie ważne strategicznie dla niego kobiety – Joannę Schmidt i Katarzynę Lubnauer. Pierwszej nie wziął w obronę, kiedy spadły na nią wiadra pomyj za romans z szefem, pomimo że to ona była osobą wolną, już po sfinalizowanym, w przeciwieństwie do Petru, rozwodzie. Zaowocowało to zrzeczeniem się przez Schmidt roli wiceprzewodniczącej partii. Z drugiej zaś zrobił idiotkę, kiedy próbowała lojalnie ratować jego wizerunek. Zaprezentował się jak rasowy patriarchalny nadęty szejk pośrodku swojego politycznego haremu, spełniającego jego zachcianki na wyścigi. Jego ostatnie wypowiedzi, abstrahując już od absurdalnego straszenia lewactwem, wykazały, że jest zainteresowany wyłącznie pełnienie honorów szefuńcia. Trzymam kciuki, aby ten, kto zasiał wiatr, zebrał burzę. Żeby straszenie lewicą zemściło się na „proroku Ryszardzie” – a osławiony lewacki kurs Lubnauer okazał się mieć coś realnie wspólnego z lewicą dostrzegającą problemy kobiet.