Jeszcze kilka miesięcy temu komentatorzy naszego życia politycznego wieszczyli, że jesienna kampania wyborcza będzie naznaczona wyjątkową brutalnością. PiS miał atakować obóz Koalicji Obywatelskiej, szczuć na mniejszości i podkręcać atmosferę politycznego wrzenia. Takie działania przyniosły mobilizację jego elektoratu i dały owocne zwycięstwo w wyborach europejskich.
Tymczasem mamy do czynienia z kampanią niespotykanie spokojną. Gdyby nie bilbordy, z których krzywią się do nas kandydaci wszystkich stron, można byłoby w ogóle nie zauważyć, że zbliżają się wybory. Koalicja Obywatelska, po zaprezentowaniu swojej szlachetnie urodzonej liderki i programu odnalezionego przypuszczalnie w grobowcu Unii Wolności, uznała, że nie ma co się wysilać, bo PiS i tak jest poza zasięgiem. Kontratak Kaczyńskiego po ujawnieniu afery hejterskiej w ministerstwie sprawiedliwości zmusił Schetynę do wycofania jednego z najsprawniejszych swoich żołnierzy – Krzysztofa Brejzy, skojarzonego ze szwindlami w inowrocławskim ratuszu. Szef KO zadecydował więc, że nie warto w PiS uderzać, bo demaskacje nie przynoszą politycznych korzyści, a jedynie ściągają kanonady z dział przeciwnika na własne szeregi.
Działań zaczepnych nie inicjuje również Prawo i Sprawiedliwość. Po ogromnym rezonansie medialnym i popłochu, jaki wywołało w szeregach opozycji ogłoszenie socjalno-nacjonalistycznego programu, partia Kaczyńskiego wyraźnie stonowała przekaz. Osłabły ataki na LGBT, premier i prezes przypominają wprawdzie przy każdej okazji o przewinieniach Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej, jednak w porównaniu z wiosenną kampanią, poziom zajadłości jest znacznie mniejszy. PiS przedstawił ofertę i przestał epatować radykalizmem, bo celuje w elektorat centrum, którego klimat politycznej awantury zdecydowanie odpycha. Dlatego też hasło Kidawy-Błońskiej „współpraca, a nie kłótnie” trafia w próżnię, bo nie oddaje obecnych cech obozu władzy.
Kluczem do powodzenia w październikowym starciu będzie mobilizacja elektoratów. Głównym polem machinacji i wywierania wpływu są sondaże opinii publicznej. Sztaby trzech głównych sił politycznych dysponują precyzyjnymi danymi w zakresie rzeczywistego układu sił. Publikowane kilka razy w tygodniu badania są więc jedynie narzędziami sugestii. Tuż po aferze w ministerstwie sprawiedliwości pojawiły się sondaże ukazujące zmniejszenie dystansu między PiS a KO. To mógł być sygnał „mamy ich” w kierunku wyborców opozycji, ale równie dobrze badanie mogło zostać przekręcone przez ekipę Kaczyńskiego w celu wywołania reakcji „doganiają nas” wśród swojego elektoratu.
Wyniki poszczególnych sondażowni różnią się od siebie w stopniu poddającym w wątpliwość ich rzetelność. Najnowszy przykład to sondaż reżimowego ośrodka CBOS, w którym Lewica ma 5 proc. poparcia, co oznacza spadek o 4 pkt proc. w porównaniu z badaniem sprzed trzech tygodni. W tym samym rankingu cztery oczka zyskała Koalicja Obywatelska. Przypadek? Skąd ta nagła zmiana postawy tak znacznej grupy, skoro z przebiegu kampanii i pozostałych badań wynikało, że Lewica niemiłosiernie punktuje KO? Wygląda to na umiejętne dobranie próby, metodologii i zadawanych pytań tak, aby osiągnąć pożądany wynik. To, że CBOS faworyzuje PiS jest jasne jak słońce na równiku. W tym przypadku umieszczenie Lewicy dokładnie na progu wyborczym, przy jednoczesnym dużym dystansie pomiędzy PiS i KO mogło być bodźcem obliczonym na przekonanie wyborców, który sercem chcieliby zagłosować na Lewicę, a antypisowskie emocje skłaniają ich w stronę KO. Marne notowania Lewicy są dla nich sygnałem alarmowym, co może spowodować przepływ z obozu Schetyny, korzystny dla PiS, bo osłabiający głównego rywala.
Kampania jest więc spokojna, bo nie ma otwartych batalii i wymiany ciosów, jednak chyba jeszcze nigdy nie mieliśmy w Polsce do czynienia z tak metodyczną socjotechniką, czy mówiąc po ludzku – manipulacją ludzkimi emocjami, które mają przynieść pożądany efekt przy urnach. Czy to lepsze od wrzawy i demaskacji? A może mamy do czynienia ze zjawiskiem jeszcze bardziej niebezpiecznym dla demokracji, bo zdiagnozowanie mechanizmów wpływu staje się coraz trudniejsze dla zwykłego człowieka.