Wczoraj karty do głosowania wrzucali do urn obywatele Łotwy, dziś głosowali Brazylijczycy, za dwa tygodnie lokale otworzą się w Polsce. I chociaż to wydarzenia co do skali i znaczenia nieporównywalne, to jednak wspólny element im towarzyszy. Gdy media głównego nurtu, lubiące też nazywać się prodemokratycznymi, czy wolnymi, zabierały lub zabierają się za dotyczące ich analizy i prognozy, z wielkim trudem kryją niedowierzanie i złość. Adresatem tych emocji są ruchy i partie zbiorczo nazywane populistycznymi: ileż razy to już liberałowie dawali do zrozumienia, jakie są one straszne, obrzydliwe, a do tego wewnętrznie nielogiczne i napędzane przez zewnętrzną propagandę. By w ostatecznym rozrachunku przyznać, że nie wiedzą, co z tym zrobić. Bo są ludzie, którzy dalej chcą na nie głosować.
Nie oczekuję, że media głównego nurtu przejdą z poziomu oburzenia, czy wycinkowych rozważań na temat przyczyn sukcesów prawicowych populistów w konkretnych krajach, do analizy na poziomie globalnym, sięgającej do samego źródła. To oznaczałoby wskazanie praprzyczyn w samych mechanizmach neoliberalizmu, czy po prostu kapitalizmu jako takiego. Wniosek tyleż kompromitujący główny nurt medialny, który przez dekady budował w ludziach poczucie, że elastyczność, wyścig szczurów, niepewność bytu, niszczenie słabszych i niekontrolowane bogacenie się już bogatych to właśnie zdrowy, „naturalny” porządek rzeczy, co pozostający w zasadzie poza zasięgiem jego – precyzyjnie ukształtowanych przez kapitał – horyzontów. Przeczytamy jeszcze niejeden tekst przedwyborczy, o dowolnym państwie, którego autor nie będzie mógł się nadziwić i namartwić, dlaczego rośnie samozwańczym antysystemowcom, a spada „rozsądnym”, „merytorycznym” politykom prawicy i centrum, tak dotąd dobrze, demokratycznie rządzącym.
Nie mogę jednak nie patrzeć z żalem na lewicę, która była przecież w stanie kwestię prawicowych populizmów i ich triumfów przedyskutować oraz usytuować w kontekście; nie tylko oburzyć się nad ich co bardziej odrażającymi aspektami, jak rasizm i poniżające traktowanie kobiet, ale i pokazać, skąd się wzięły i jakie frustracje kanalizują. Tyle, że ta wielka międzynarodowa debata na lewicy zaczęła się już po Brexicie i sukcesie Trumpa, w Polsce – po wygranej i pierwszych posunięciach PiS. To dawno temu. Na tyle dawno, by do kolejnych wyborów, w kolejnych państwach o istotnym znaczeniu, iść już z programem na tyle alternatywnym i antysystemowym, by przynajmniej część wyborców zaufała tej alternatywie, zamiast jej (na darmo) szukać w nowych bytach na prawicy.
To nie jest marzenie ściętej głowy. To nie jest tak, że lewica przepadła i ludzie nie chcą już na nią patrzeć – znowu trzy jakże różne kraje wskazane na wstępie świadczą o czymś innym. Na Łotwie pierwsze miejsce zajęła socjaldemokracja, absolutnie nieradykalna i często skupiona raczej na sprawach wizerunkowych – ale jednak socjaldemokracja, z typowymi dla tej formacji hasłami; a i w nowych, „antysystemowych” bytach, nawet gdy wolą one nazywać się liberalnymi czy konserwatywnymi, przewijają się u Bałtów hasła podwyżek płac i bardziej przyjaznego dla biednych systemu podatkowego. W Polsce z jednej strony mamy organizacyjną i personalną kompromitację części bytów sytuujących się na lewicy, a z drugiej prawdziwą licytację na socjalne postulaty w wykonaniu partii, które nie tak dawno by je wyśmiały. W Brazylii wreszcie tamtejszy odpowiednik Trumpa, Jair Bolsonaro, ma za głównego rywala przedstawiciela Partii Pracujących. A gdyby walczył przeciwko jej prawdziwemu przywódcy, wyeliminowanemu przez oligarchię Luli, nie miałby na wygraną szans.
Nie musi być tak, że tylko prawicowi populiści atakują cały porządek rzeczy, obiecują lepsze życie i porywają w ten sposób tłumy. Trzeba aż – i tylko – przełamać bezradność: przestać tłumaczyć się biznesowi ze swojej lewicowości (jak niestety już robi kandydat brazylijskiej Partii Pracujących Fernando Haddad), dodać sprawność organizacyjną i odwagę do już sformułowanych trafnych analiz rzeczywistości. Niektórzy już próbują to robić. A właściwie – rozumieją, że jest na to ostatni dzwonek. Bolsonaro nie kryje fascynacji autorytarnym sposobem rządzenia, tak jak zachodni politycy i analitycy całkiem otwarcie prowadzą rozważania, jak ograniczać prywatność czy wolność słowa pod pozorem pełnego troski o demokrację zwalczania niewłaściwej propagandy. To nie są takie sobie teoretyczne wymiany zdań.
Ruski stanął okoniem
Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…
Socjaldemokratyczna „Zgoda” na Łotwie jest uważana za prorosyjską, co też sporo mówi o zmianie nastrojów…
Nie bardzo. „Zgoda” ma od dawna wysokie wyniki co jest zrozumiałe w Państwie poradzieckim z dużą mniejszością rosyjskojęzyczną. To samo masz na Litwie i Ukrainie. Na Litwie dodatkowo „prorosyjskie”ugrupowania cieszą się poparciem tamtejszych Polaków, co wcale nie jest żadnym paradoksem.
Tyle tylko że problem mniejszości rosyjskojęzycznych w takich krajach jest wstydliwie przemilczaną na ogół sprawą. Także z tego powodu że Zachód w imię antyrosyjskiej polityki zamyka oczy na ewidentne łamanie praw tych mniejszości.