Site icon Portal informacyjny STRAJK

Przepaść

fot. strajk.eu

Sobota spędzona w Lublinie na Marszu Równości była nad wyraz pouczającym dniem. Udało się na żywo zobaczyć argumenty, które obalają tezę, że Polacy potrafią się porozumieć i dogadać. Nie potrafią.
Rzadko się zdarza widzieć tak absolutnie przeciwstawne w nastrojach grupy ludzi. Marsz Równości, kolorowy i roztańczony, w żadnym momencie nie przejawiał choćby cienia agresji wobec otaczających ich narodowców. Z drugiej zaś strony agresja była istotą i wszelkim uzasadnieniem kontrdemonstracji prawicowych ekstremistów.

Ciekawe było obserwować, jak nakręcali się narodowcy tym bardziej, im łagodniej odpowiadano im na wulgarne wyzwiska lub nie odpowiadano wcale. W trakcie całego pochodu zobaczyłem tylko trzy punkty, w których przejawiały się inne niż agresywne emocje: staruszkę na ul. Lubartowskiej, która dosłownie płakała, przejmując się faktem, że policjanci robią złą rzecz ochraniając nie-ludzi, za jakich miała uczestników Marszu, przez co ściągają na siebie grzech, uczestników różańca modlących się do Matki Boskiej z pewnością w intencji nawrócenia tęczowych zboczeńców i stosunkowo młodego człowieka na pl. Litewskim, który z polską flagą w ręku, podniesionym, ale w miarę jeszcze spokojnym głosem tłumaczył policjantom obezwładniającym agresywnego troglodytę, żeby tego nie robili, bo oni, narodowcy, chronią przed zboczeniami naród polski i polskie dzieci, w tym również dzieci policjantów. Nie, przepraszam, był również przedstawiciel organizatorów (przepraszam, nie zapisałem nazwiska), który kulturalnie, ładną polszczyzną, powołując się na demokrację wyjaśniał dziennikarzom, że ci, co za nim stoją rycząc „Wypierdalać!”, to jedynie ludzie korzystający do prawa do demonstrowania swoich poglądów, podobnie jak strona przeciwna. No to razem cztery.

W ogóle ciekawe, że część tej agresji w przestrzeni publicznej skierowana była nie tylko przeciwko Marszowi Równości, ale przeciwko policjantom go ochraniającym. Nakręcali się faktem, że nie mogą bez przeszkód podejść i zmasakrować ludzi, którzy są inni. A zwrócę uwagę, że na tym Marszu Równości naprawdę nie było radykalnego prezentowania swoich preferencji seksualnych, jak w miastach Zachodniej Europy. Po prostu szli, wołając o tolerancję.

Co gorsze, ten nacjonalistyczny szał był powszechny. To nie tylko młodzi, napakowani testosteronem młodzi mężczyźni. Nie, obok nich stały zacne, dobrze ubrane panie, starannie intonujące okrzyk: „pe-da-ły!”, miłe staruszki wygrażające trzęsącymi się dłońmi tęczowym sztandarom, urodziwe dziewczyny, z których ust równie łatwo spływał uśmiech, jak też i obietnica „zajebię cię, ty zboku pierdolony!” oraz 10-12 letnie dzieciaki imitujący ruchy frykcyjne i bluzgający tak, że się flaki wywracały. Przekrój społeczny pełen.

To wszystko razem wziąwszy do kupki oświadczam: nie ma i nie będzie żadnego porozumienia ponad podziałami, zrozumienia dla inności, tolerancji czy jakie tam jeszcze ładne słowa chcecie międlić przy takich okazjach. Nie. Tęczowi mogą się uśmiechać, przesyłać całusy, próbować dyskutować powołując się na najnowsze badania światowych autorytetów. Nic to nie da. Zawsze dla środowisk narodowych będą podludźmi, których zabicie, deklarowane choćby werbalnie, będzie cnotą określającą minimum przyzwoitego człowieka. Dajcie więc spokój. To już ostatecznie stracone. Można się przed nimi bronić samodzielnie, przy pomocy policji czy po prostu unikać.

Może kiedyś, jeżeli teraz zaczniemy w szkołach pomału wprowadzać właśnie pojęcie tolerancji. Nie przekonywania, że miłość homoseksualna jest w porządku i rysowania w powiększeniu sposobów wzajemnego dostarczania sobie rozkoszy, lecz zwykłej podstawowej tolerancji dla inności. Wszelkiej. Dopiero na tej bazie można będzie iść dalej. To robota na pokolenie.

Jedyne, co mi psuje humor, to pytanie, ilu było nauczycieli wśród rzucających kamienie, petardy i pomidory?

Exit mobile version