Przegrana wenezuelskich socjalistów w wyborach parlamentarnych to oczywista katastrofa. Każdy, kto ma wątpliwości, niechaj tylko spojrzy na zjednoczony front ludowy „Gazety Wyborczej” i „Gazety Polskiej”. Za każdym razem, gdy środowiska skupione wokół tych tytułów sprzymierzają się w orgii radości na jakikolwiek temat, ludziom przyzwoitym radzę prędko się skryć. Po pierwsze, cała przestrzeń publiczna cuchnie wtedy jednakim prawicowym myśleniem, a po drugie z dala od triumfalnego rejwachu można pochylić się nad klęską lewicy.
Nie sposób w krótkim komentarzu wyjaśnić całego procesu porażki tzw. procesu boliwariańskiego, którego ostatni akt właśnie się w Wenezueli dokonał. Niemniej, warto przypomnieć kilka zjawisk, które pomogą ludziom zdolnym do myślenia i rozumienia rzeczywistości ocalić swoją wrażliwość i nie dać się trującym oparom wspomnianej wyżej wydzieliny.
Ciekawe, że prawica, która dotychczas definiowała ustrój w Wenezueli jako – w najlepszym razie – “dyktatorski reżim”, a częściej jeszcze jako “totalitarny neokomunizm”, nie tłumaczy publice, jak to możliwe, że w owych despotycznych okolicznościach prawica całkiem demokratycznie wygrywa wybory. Wysilmy więc swoje zdolności przewidywania dalszego rozwoju sytuacji w Wenezueli.
Za nowych, demokratycznych i prawicowych rządów będzie oto tak:
- Społeczeństwo znów zacznie nadgryzać wypleniony ostatecznie w 2005 analfabetyzm (tak naprawdę udało się go zlikwidować wcześniej, po prostu w 2005 r. UNESCO zmuszone było ostatecznie to przyznać), gdyż nowe władze będą komercjalizowały szkolnictwo.
- Rozpowszechnią się choroby, a dostępność do usług medycznych spadnie bardzo drastycznie, gdyż demokraci i liberałowie zamierzają prywatyzować służbę zdrowia. Od 1999 do 2009 roku liczba lekarzy wzrosła o 400 proc. m. in. dzięki pomocy specjalistów z Kuby, oraz dzięki licznym programom inkluzji społecznej, do lekarzy pierwszego kontaktu już w 2003 roku zgłosiło się 17 mln pacjentów, podczas gdy cztery lata wcześniej, przed przejęciem władzy przez Chaveza, wskaźnik ten wynosił 3 miliony.
- Ze względu na zapowiedziane cięcia w służbie zdrowia, powróci też prędko stary wskaźnik śmiertelności noworodków. W 1999 roku przy narodzinach (lub tuż po) umierało 19,1 dzieci na 1 tys. W 2012 – już tylko osiem.
- Zmniejszy się także średnia długość życia. Spadnie zapewne do tej z roku 1999, tj. ludzie będą średnio żyli 71,2 lat. Rewolucja boliwariańska sprawiła, że ludzi żyli średnio 74,1 lat.
- Oczywiście, z powrotem do kraju powróci masowa bieda. W 1999 roku statystyki wskazywały, iż blisko 43 proc. ludności żyje w warunkach tzw. społecznego ubóstwa (oznacza to, że ludzi stać wyłącznie na zaspokojenie podstawowych potrzeb żywieniowych i mieszkalnych), a nieco ponad 16 proc. żyło w warunkach skrajnej biedy (ta grupa z trudnością zapewniała sobie biologiczne przetrwanie). Do 2010 roku pierwszy wskaźnik udało się zmniejszyć do 26 proc, a drugi do 6. Ale dosyć już tego dobrego. Demokraci zapowiedzieli “radykalne cięcia socjalne”.
- Szybko podskoczy wskaźnik niedożywienia dzieci. Dzięki rozlicznym projektom socjalnym udało się zmniejszyć go o – bagatela – 40 proc. W 1999 roku darmowe posiłki w szkole przysługiwały 250 tys. dzieci, a już pięć lat później – prawie sześciu milionom. Jednocześnie udało się upowszechnić dostęp do wody pitnej; 16 lat temu cieszyć się nim mogło 80 proc. ludności, a dziś aż 98 proc. No, ale to też dzięki temu, że za prezydentury Chaveza wydatki na cele socjalne zwiększyły się o ponad 60 proc. A z tym, jako się rzekło, demokraci skończą.
- Nie tylko dzieci jednak ucierpią na restauracji – nomen omen – głodu w Wenezueli. Powróci bowiem prędko wskaźnik niedożywienia wśród dorosłych sprzed rewolucji, tj. 22 proc. Teraz wynosi 2 proc.
- Nie jestem pewien, czy z wyboru nowych demokratycznych władz ucieszą się feministki, bo znikną pieniądze za pracę reprodukcyjną dla kobiet niezatrudnionych zawodowo. 80 proc. minimalnej to nie majątek, ale zawsze coś.
- Ale też ichniejsi Gadomscy i Balcerowicze nie bardzo mają się z czego cieszyć, bo ich ulubiony wskaźnik, tj. PKB per capita wzrósł dzięki rewolucji blisko trzykrotnie, aż do poziomu prawie 11 tys. dolarów amerykańskich na mieszkańca (4 tys. w 1999 r.).
- No i trzeba będzie się znów zadłużyć, to z kolei ich na pewno ucieszy, bo oni tylko pozornie walczą z lichwą. Socjaliści, zwiększając wydatki socjalne i inwestycje państwowe, jednocześnie zbili dług publiczny do poziomu 20 proc. PKB. Zanim nastali, wynosił on prawie 50 proc.
Czy Wenezuelczycy i Wenezuelki rzeczywiście wytrzymają i z pokorą przyjmą proces dewastacji, który mają dla nich w prezencie agenci ekipy znad Potomaku? Trudno powiedzieć. Pokażą to najbliższe tygodnie. Szanownym Czytelniczokom i Czytelnikom uprzejmie polecam w tym czasie poważne rozważania – co jest dla Was ważniejsze: formalna demokracja czy realny dobrobyt. Ja wątpliwości nie mam.