W tym tygodniu świętujemy dwa lata rządów dobrej zmiany. Z tej okazji ministrowie pochwalili się dziś osiągnięciami swoich resortów i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wzięli udział w jakimś wewnętrznym konkursie rozpisanym przez prezesa na największego psuja 2015-2017. Bo trzeba przyznać, że niemal każdy z nich skrupulatnie wybrał i wypchnął na piedestał największe wtopy i najbardziej spektakularne prowizorki.
Bo i owszem – rząd Szydło przez te 700 i trochę dni (i nocy) miewał przebłyski, których przez dwie kadencje brakło zabunkrowanej we własnym klasowym sosie Platformie. Niemniej znamienne jest, że Mariusz Błaszczak postanowił pochwalić się światu akurat tym, że „żyjemy w Polsce wolnej od uchodźców nieszanujących kultury i cywilizacji Unii Europejskiej”. Antoni Macierewicz zaś – „wyjaśnieniem tragedii smoleńskiej” (?), sprowadzeniem nad Wisłę Amerykanów i utworzeniem oddziałów OT – czyli rządowych bojówek na wzór ukraińskiego Azowa.
Zbigniew Ziobro nie nadążał wymieniać swoich osiągów, podkreślał jednak, że jego resort ma nadal pełne ręce roboty, „by Polska stała się wreszcie krajem sprawiedliwym” – na partyjną modłę. Jednak tematu Marszu Niepodległości i obecnych tam haseł, a także kwestii delegalizacji ONR zarówno on, jak i szef MSWiA unikali w tym festiwalu próżności jak ognia.
Jarosław Gowin miał bardzo konkretną wizję polskiej nauki: to przybudówka dla biznesu. Konstanty Radziwiłł musiał, po prostu musiał wyciągnąć na tapetę program „darmowe leki dla seniorów”, będący de facto kpiną obniżającą ceny z 4 do 2 złotych, tak aby skorzystał na tym ułamek procenta potrzebujących. Witold Waszczykowski był najbardziej dumny z koncepcji Trójmorza oraz współpracy z Rumunią i Turcją (sic!). Pozwolę sobie litościwie pominąć osiągnięcia ministrów Szyszki czy Zalewskiej.
Resorty specjalistyczne (gospodarka wodna, finanse, energetyka), do których ordynarne partyjniactwo nie wetnie się już tak łatwo – wypadły na tym tle zupełnie nieźle. To znaczy tak mi się zdawało – do czasu, aż wicepremier Morawiecki zaczął brnąć w rozważania o tym, że od 40 lat marzy o możliwości zburzenia Pałacu Kultury. Wtedy oficjalnie mi się przelało i przestałam już śledzić kolejne konferencje prasowe.
***
Bo dotarło do mnie, że ten rząd jest właśnie najbardziej dumny ze swoich psujów. Szczyci się dekomunizacją, ksenofobią, ograniczaniem prawa do zgromadzeń, uwstecznianiem edukacji, kneblowaniem kobiet. Każda socjalna reforma, którą podejmuje powodowany rzekomą troską o społeczeństwo, prędzej czy później okazuje się kartonowa: czy to ograniczenie handlu w niedzielę, będące nieefektywną hybrydą przepisów niemieckich z jękami neoliberałów, czy to obniżenie wieku emerytalnego skazujące tysiące ludzi na głodowe zapomogi, czy 500 plus, przy całym swoim dobrodziejstwie śmierdzące inżynierią społeczną na kilometr. Kartonowa okazała się nawet szczytna komisja Jakiego, której trzeba było przypomnieć o tym, że członkowie rady społecznej wykonują dla rządu pracę, a za pracę należy się wynagrodzenie.
I nie, nie mam zamiaru po tym komentarzu zapisać się do Obywateli RP. Boli mnie, że tak bardzo brakuje lewicowej siły, która każdą z tych kwestii rozwiązałaby nie na pół gwizdka, ale na cały, nie wprowadzając przy tym ukrytych kosztów w postaci przymusowej konserwatywnej obyczajowości.
I najbardziej przerażający jest fakt, że to, co dziś zaprezentowały psuje, nadal pozostaje na tej scenie jedyną wizją państwa wartą rozważenia przez wyborców. Inne po prostu – na razie? – nie zaistniały.