Flagowa reforma PiS jest w istocie skierowana przeciwko polskim kobietom. Jest w dodatku mocno selektywna. Nie ma wiele wspólnego z socjaldemokratyczną wizją dobrobytu społecznego.
Polska należy do krajów o najniższych wydatkach na politykę społeczną w całej Unii Europejskiej. Według danych Eurostatu wydatki na świadczenia społeczne w Danii, Francji czy Holandii przekraczają 30 proc. PKB, a średnia unijna wynosi około 29 proc.. Tymczasem według ostatnich danych Polska przeznacza na wydatki społeczne mniej niż 18 proc. PKB! Oznacza to, że abyśmy osiągnęli poziom średniej unijnej, musielibyśmy wydawać na zabezpieczenia społeczne o około 180 mld zł rocznie więcej niż obecnie!! To ponad połowa polskiego budżetu! W tym kontekście trudno obruszać się na pomysł PiS-u, aby wprowadzić program 500+, który ma kosztować budżet nieco ponad 20 mld zł rocznie, a skorzystać ma z niego około 2 mln gospodarstw domowych. W Polsce świadczenia rodzinne są niskie, selektywne i stygmatyzujące, więc niewątpliwie potrzebne są dodatkowe środki, które wsparłyby setki tysięcy gospodarstw z dziećmi. Warto też pamiętać, że posiadanie dzieci stanowi istotny czynnik zwiększający ubóstwo w gospodarstwach. W 2014 roku poniżej minimum egzystencji żyło 11,2 proc. w gospodarstwach małżeństw z 3 dzieci oraz 26,9 proc. osób w gospodarstwach małżeństw z 4 i większą liczbą dzieci. Jednocześnie w 2014 roku wskaźnik zagrożenia ubóstwem skrajnym wśród dzieci i młodzieży do lat 18 wyniósł 10,3 proc. przy wskaźniku 7,4 proc. dla całej populacji. Pod tym względem nowe świadczenie może przyczynić się do ograniczenia ubóstwa, co samo w sobie stanowi bardzo pozytywny aspekt projektu.
W Polsce potrzeba radykalnego wzrostu wydatków na politykę społeczną, jednak nie oznacza to, że każde świadczenie społeczne jest sensownie skonstruowane i powinniśmy je bezrefleksyjnie popierać. Krytyka polityki obecnej ekipy rządowej może więc być dokonywana z lewej strony i wcale nie musi oznaczać akceptacji liberalnego status quo. Ponadto radykalne zwiększanie wydatków socjalnych musi wiązać się ze wzrostem poziomu redystrybucji. Polska nie tylko należy do krajów najmniej wydających na politykę społeczną z całej UE, ale też mających najniższe i najmniej progresywne podatki. Tymczasem Prawo i Sprawiedliwość wcale nie zamierza podwyższać podatków ani zwiększać skali ich progresji. W tym sensie pytanie o źródło finansowania nowych propozycji jest w pełni uzasadnione. I to wcale nie tylko wtedy, gdy zadaje je Ryszard Petru.
Nie jest też wcale jasne, czy propozycja PiS w obecnej wersji jest dobra i czy przeznaczone na nią środki nie powinny być lepiej adresowane. Socjaldemokratyczna polityka społeczna opiera się na uniwersalnych, wysokiej jakości świadczeniach społecznych finansowanych z wysokich, progresywnych podatków. Celem tak pojmowanej polityki jest wysoki standard życia dla wszystkich, możliwie niskie nierówności społeczne, w tym równość płci, eliminacja ubóstwa i wykluczenia społecznego. Jeżeli projekt 500+ stanowi główny, a w zasadzie jedyny filar polityki społecznej rządu, to nie ma on wiele wspólnego z tak pojmowaną socjaldemokratyczną wizją świadczeń społecznych.
Projekt rządowy w obecnej wersji jest wysoce selektywny. Trudno zrozumieć, dlaczego zdecydowana większość osób wychowujących jedno dziecko nie otrzyma żadnych środków i dlaczego pierwsze dziecko ma być traktowane inaczej niż kolejne. 800 zł to bardzo niskie kryterium dochodowe, które wynosi mniej niż minimum socjalne. Warto pamiętać, że w Polsce żyje ponad milion osób samotnie wychowujących dzieci, z czego większość stanowią kobiety zajmujące się jednym dzieckiem. Wystarczy, że ich miesięczne dochody przekroczą 1600 zł miesięcznie i już utracą one prawo do świadczenia. Ponadto kryterium dochodowe w obecnej wersji nie tylko jest bardzo niskie, ale też sztywne. Znajdując pracę lepiej płatną o 100 zł, rodzic może w kolejnym roku stracić 400 zł miesięcznie. Pod tym względem projekt właściwie zachęca do ukrywania części dochodów przez opiekunów z jednym dzieckiem. Wydaje się więc, że jeżeli rząd już chce zachować kryterium dochodowe, to powinien wprowadzić zasadę „złotówka za złotówkę”, czyli uzupełniać różnicę między kwotą zarobku przekraczającą wymagany dochód i świadczeniem. Wtedy samotna matka z jednym dzieckiem zarabiająca 1700 zł na rękę, otrzymywałaby dodatkowe 400 zł miesięcznie. Zgodnie z obecną propozycją, nie otrzyma nic.
Selektywność świadczeń ma też wiele innych wad. Przede wszystkim jest ono stygmatyzujące. Osoby o niskich dochodach będą wstydzić się otrzymywanego świadczenia, ponieważ będzie ono dowodem ich niewielkich zarobków. Część z nich może w związku z tym zrezygnować z ubiegania się o pieniądze, aby uniknąć osądu otoczenia. Uniwersalność świadczeń społecznych sprzyja też solidarności – bogaci powinni płacić wyższe podatki, ale jednocześnie powinni korzystać ze świadczeń, które w ramach tych podatków są finansowane. Dzięki temu mechanizmowi w krajach skandynawskich wysokie, progresywne podatki są popierane przez całe społeczeństwo, łącznie z jego górnymi warstwami.
W swoich dotychczasowych wystąpieniach Beata Szydło ani słowa nie poświęciła edukacji przedszkolnej, w tym szczególnie żłobkom, chociaż opiece instytucjonalnej w Polsce podlega najmniej dzieci do lat 4 w UE. Pod tym względem obniżenie obowiązku szkolnego przy jednoczesnym braku dodatkowych środków na edukację przedszkolną stanowi bardzo niedobry sygnał ze strony rządu. W efekcie odejście od opieki instytucjonalnej nad dziećmi połączone z deklarowanym wsparciem dla tradycyjnej, patriarchalnej rodziny może przyczynić się do dezaktywizacji zawodowej kobiet i dalszym osłabianiu ich pozycji tak na rynku pracy, jak i w rodzinie. Ten patriarchalny element jest też widoczny w nieobecności instytucjonalnej opieki nad seniorami połączonej z planowanym zróżnicowaniem wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn – kobiety znowu mają przechodzić na emeryturę w wieku 60 lat, a mężczyźni w wieku 65 lat. Emerytury wypłacane kobietom staną się bardzo niskie i będą w większym stopniu uzależniać je od mężczyzn. Łącznie te rozwiązania sprzyjają dezaktywizacji zawodowej kobiet. Przy stosunkowo niewielkim wsparciu państwa mają one zostawać w domu z dziećmi, chyba, że odciążą je ich matki, które będą bardzo wcześnie przechodzić na emeryturę. Już teraz około 15 pkt proc. więcej mężczyzn niż kobiet jest aktywnych zawodowo i ma pracę. Propozycje rządowe mogą jeszcze zwiększyć tę różnicę.
Niskie dochody wielu rodzin są ważnym problemem, ale można się spierać, czy bezpośrednie transfery socjalne w tej postaci powinny być dominującym mechanizmem wsparcia dla nich. Pod tym względem niezwykle istotnym czynnikiem polityki społecznej powinno być zwiększenie stabilności zatrudnienia i podwyższenie płac. Deklaracje w tym zakresie obecnego rządu są natomiast dość enigmatyczne. Tymczasem zdecydowana większość młodych ludzi pracuje na umowach śmieciowych i nie widzi perspektyw na stabilizację sytuacji zawodowej. Warto pamiętać, że jest to kolejny wymiar życia społecznego, w którym kobiety są dyskryminowane. Ich dochody wciąż są bowiem około 20 pkt proc. niższe niż mężczyzn, zajmują mniej prestiżowe stanowiska, a po urodzeniu dziecka często trudno jest im wrócić do pracy. Zresztą szefowie często pozbywają się ich z firmy już wtedy, gdy dowiadują się o ich planach zajścia w ciążę. Ważnym elementem polityki społecznej na tym polu powinno być dzielenie urlopów opiekuńczych między opiekunami, ale biorąc pod uwagę konserwatywne deklaracje nowych władz, można się raczej spodziewać odchodzenia od rozwiązań, które stopniowo zaczął realizować na tym polu poprzedni rząd. Tymczasem relatywnie długie urlopy macierzyńskie połączone z brakiem stabilnego zatrudnienia mogą przyczyniać się do spadku zatrudnienia kobiet. 500 zł miesięcznie na dziecko nie zastąpi opiekunkom godnej pracy i płacy. Nie da im też możliwości samorealizacji w życiu poza domem.
Kluczowe w tym kontekście wydaje się więc wprowadzenie sieci zabezpieczeń w zachowaniu miejsc pracy dla opiekunów dzieci i ułatwień w godzeniu obowiązków domowych i zawodowych tak przez kobiety, jak i przez mężczyzn. Szczególnie ważnym elementem powinna tutaj być nieodpłatna opieka żłobkowa i przedszkolna. Innym ważnym instrumentem polityki społecznej o bardzo pozytywnym wpływie na dzieci, a zarazem odciążającym rodziców byłyby wysokiej jakości posiłki w szkołach. Tutaj tym bardziej istotna jest uniwersalność świadczeń, tym bardziej, że smaczne, zdrowe posiłki chętnie jadłyby dzieci tak uboższych, jak i bogatych rodziców. Pod tym względem również niedofinansowanie całego systemu oświaty pogłębia trudną sytuację rodzin z dziećmi, gdyż opiekunowie często posyłają dzieci na drogie korepetycje.
W krajach o rozwiniętej polityce społecznej jak we Francji czy Szwecji funkcjonują tak świadczenia pieniężne, jak i rzeczowe, więc nie wygrywa się jednych przeciwko drugim. Skoro jednak PiS nie chce podwyższać podatków, to stoimy przed wyborem, a w obecnej sytuacji można mieć wątpliwości, czy selektywne 500 zł na dziecko jest lepszym rozwiązaniem niż np. upowszechnienie żłobków albo zdrowych posiłków od pierwszej klasy szkoły podstawowej do końca liceum.
[crp]