Site icon Portal informacyjny STRAJK

Putin i kto po nim?

http://kremlin.ru/events/president/trips/54333/photos/47914

W TOK FM kilka dni termu miała miejsce dyskusja politologów, specjalistów w dziedzinie spraw międzynarodowych o nadchodzących wyborach prezydenckich w Rosji. Jedna z dyskutantek oznajmiła beztrosko (przytaczam sens wypowiedzi, a nie dokładnie cytuję), że jeśli jednak z kontrkandydatek Putina, Ksenia Sobczak, nie zbierze wymaganych prawem 300 tysięcy podpisów, to oznaczać będzie, że Kreml nie dopuszcza wolnych wyborów. Jeżeli zaś zbierze, wywodziła owa pani, to będzie oznaczać, że pomagały jej państwowe struktury, a zatem jej kandydatura jest starannie przygotowaną kremlowską intrygą, by pomóc Putinowi wygrać.

Na takim właśnie kompromitującym poziomie toczą się w Polsce rozważania na temat nadchodzących wyborów prezydenckich w Rosji. Czyni to niemożliwym traktowanie ich poważnie, jak medialna Polska długa i szeroka.

A szkoda, bo choć mądrzejsza (topniejąca niestety w szybkim tempie) część zachodnich elit i tak tradycyjnie poświęca Rosji wiele uwagi, to rozumie z pewnością, że wybory w 2018 roku i najbliższe po nich lata mogą decydować o losach i kształcie całego świata. Trzeba więc bez zbędnych emocji i wyzwalając się z nieracjonalnej rusofobii przyglądać się temu, co się dzieje i dziać będzie w Rosji już za kilka miesięcy. Dla polskich „specjalistów” to jednak zbyt trudne.

Na ulicach Moskwy już można natknąć się na bannery z zachętą do pójścia na wybory prezydenckie / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

A więc wybory prezydenckie odbędą się w marcu 2018 roku. Kilka informacji technicznych:

na prezydenta może kandydować każdy obywatel Rosji, który ma skończone 35 lat i co najmniej 10 lat mieszka na terytorium Federacji Rosyjskiej. Poza tym, musi przedstawić świadectwo o niekaralności za ciężkie przestępstwa w ciągu ostatnich 10 lat lub o zatarciu kary. Nie może być jednocześnie obywatelem innego kraju lub mieć tam prawa pobytu stałego. Muszą też kandydaci przedstawić świadectwo o dochodach, życiorys, zgodę na kandydowanie oraz rachunek bankowy, z którego – po rejestracji – będą płynąć środki na kampanię wyborczą. Kandydatura jest zatwierdzana, jeśli popiera ją 100 tysięcy podpisów – a jest wysunięta przez partie polityczną, i 300 tysięcy podpisów, jeśli człowiek kandyduje samodzielnie.

Zwycięzca już jest

Obecny prezydent – Władimir Putin – całkiem niedawno ogłosił, że będzie startować w wyborach, popiera go partia Jedna Rosja, a w jego komitecie wyborczym (500-osobowym) znajduje się wiele nazwisk z pierwszych stron gazet.

Oznacza to, że Putin będzie tych wyborów zwycięzcą. Składa się na to wiele czynników, które są zrozumiałe dla obserwatorów z zewnątrz, ale są i takie, których Zachód nie pojmuje i prawdopodobnie jeszcze długo pojąć nie zdoła.

Te najprostsze, mówiące o źródłach popularności obecnego prezydenta, są znane od dawna. W porównaniu z latami 1990-2000, kiedy Rosją wstrząsały skutki grabieżczej prywatyzacji i morderczych, w dosłownym sensie tego słowa, neoliberalnych reform, czas rządów Putina stał się skokiem w nową, niespotykaną wcześniej rzeczywistość. Nie ma potrzeby cytowania wszystkich liczb świadczących o raptownym postępie. Wystarczą te, że inflacja z 36 proc. zjechała do około 4 proc. w tym roku, że dochód narodowy brutto zwiększył się przez lata rządów Putina prawie 14 razy, że ludzie zaczęli dostawać na czas wypłaty i, co dla Rosjan równie ważne, zaczęło działać państwo. W sposób być może różny od naszych europejskich wyobrażeń, ale z pewnością satysfakcjonujący dla znakomitej większości obywateli. To wystarczy, by obecny prezydent był rozkosznie pewien wygranej.

Rosja bez Putina

Ostateczna liczba kontrkandydatów będzie znana 31 stycznia. Na razie wiadomo, że zgłosiło się ich około 15. Są wśród nich tak egzotyczne postacie jak gwiazda filmów porno Jelena Bierkowa, czy dziennikarska celebrytka Jekatierina Gordon, ale są też kandydaci poważni, którzy wprawdzie nie zagrożą Putinowi teraz, ale ich twarze i nazwiska warto zapamiętać. Trzeba też przyjrzeć się im bliżej choćby po to, by podjąć próbę zrozumienia, jak działa ten system.

Konkurentów, jako się rzekło, Putin nie ma. Mało tego, obserwatorzy są zdania, że gdyby przed nim rysowała się perspektywa innego niż przytłaczające zwycięstwo, obecny prezydent wahałby się, czy wziąć udział w wyborach. Nie z lęku. Można mu zarzucić wiele, ale na pewno nie lękliwość. Jej brak dotyczy też patrzenia na rzeczy takimi, jakimi są, bez samooszukiwania się. Po prostu doszedłby do wniosku, że w społeczeństwie nastał czas na zmiany, w tym również personalne. Zresztą ten wariant wciąż gdzieś krąży w oficjalnej przestrzeni informacyjnej. Jeden z doradców Putina, redaktor naczelny ważnego czasopisma „Russia in Global Affairs”, w wywiadzie dla strajk.eu w lutym tego roku mówił: „Jeśli człowiek o nazwisku Putin zdecyduje, że chciałby zajmować się czym innym niż polityką, to trzeba będzie się z tym zmierzyć. A moim zdaniem taką decyzję podejmie. Nie teraz, ale niedługo. Zatem następna kadencja powinna być poświęcona przygotowaniom do kolejnego etapu rozwoju Rosji, ale już bez Putina”. I to jest w gruncie rzeczy najważniejszy problem dla świata. Pomówimy o nim później.

Paweł Grudinin

Kontrkandydaci z koncesją

Mimo braku konkurentów jest kilka osób, których obecność na wyborach będzie miała znaczenie. Do tej pory jedynymi, którzy w jakiś sposób liczyli się w prezydenckim wyścigu, byli liderzy parlamentarnych partii opozycyjnych. Jak mówią niektórzy „koncesjonowanej opozycji” – Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) i Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR). Oczywiście, coś jest w tej „koncesji” na opozycyjność, choć już dawno nie słyszałem tak merytorycznej krytyki polityki wewnętrznej Rosji, jak z ust lidera KPRF Gennadija Ziuganowa. Wypunktował on bezlitośnie wszelkie bolączki społeczne: postępujące rozwarstwienie, poszerzanie się obszarów biedy w społeczeństwie (niemal co czwarty Rosjanin żyje poniżej minimum socjalnego), korupcja, nadmierna rola oligarchów. Ziuganow w ostatnich wyborach prezydenckich zajął drugie miejsce z wynikiem 17,18 proc. głosów. To oczywiście mało w porównaniu z 63,30 proc. Władimira Putina, ale mimo wszystko wynik wart szacunku. Niemal co piąty wyborca oddał głos na niemłodego, mało medialnego polityka.

To niezły kapitał, ponieważ podczas tej kampanii wyborczej komuniści wykonali zaskakujący ruch. Na prezydenta Plenum Komitetu Centralnego wysunęło Pawła Grudinina, dyrektora sowchozu im. Lenina. To sensacja. Sowchoz (PGR) im. Lenina jest ogromnym, dochodowym przedsiębiorstwem pod Moskwą, którym formalnie bezpartyjny Grudinin kieruje już wiele lat i nie dość, że osiągnął gigantyczne zyski, to w swoim przedsiębiorstwie realizuje zasady sprawiedliwego wynagradzania pracowników i szeroko zakrojony program socjalny. Buduje dla swoich pracowników szkoły, przedszkola, organizuje bezpłatną opiekę medyczną, mówiąc krótko stał się człowiekiem, którego autorytet jako menadżera i lewicowego działacza jest w Rosji zauważalny. Mało tego, poparli go niektórzy działacze polityczni pozapartyjni, jak np. Jurij Bondariew, założyciel opozycyjnej partii „Jabłoko”, znany działacz antykorupcyjny. Hasło Grudinina „Dla ludzi, nie dla oligarchów” i program prosocjalny obiecują interesującą walkę przedwyborczą. Interesującą o tyle, że Putin i jego otoczenie nie będzie mogło nie zareagować na hasła o pogarszających się warunkach życia części obywateli Rosji.

Drugim „poważnym” kandydatem jest Władimir Żyrinowski, szef LDPR. Dokładniej, to on tak twierdzi. „Dzisiaj, z poważnych kandydatów jestem tylko ja i Putin” – cytowały go RIA Nowosti. Rozdęte ego Żyrinowskiego (6,2 proc. podczas ostatnich wyborów) jest tyleż irytujące, co zabawne. Całkiem za to nieśmieszne są jego publiczne wypowiedzi podczas kolejnych telewizyjnych talk show, z których chyba nie wychodzi, pojawiając się to w jednych, to w drugich. Nacjonalistyczny i skrajnie nacjonalistyczny sos jego wypowiedzi każe się zastanowić, czy nawet tak wątłe poparcie, jakie ma do tej pory, i tak nie jest za duże. Oczywiście, to może być kamuflaż na potrzeby mediów, bo poza studiem Żyrinowski jest sympatycznym, rozsądnym starszym panem, ale kiedy się słucha jego krzyków, to człowiek instynktownie oczekuje, kiedy szef LDPR zaśpiewa „Rosja, Rosja über alles”.

I nie stanowi on oczywiście zagrożenia dla Putina, ale osiągnięty przez niego rezultat będzie istotny dla oceny sytuacji w Rosji po wyborach prezydenckich, bo wskaże, ilu wyborców podziela jego poglądy i formę ich wypowiadania.

Ksenia Sobczak

Folklor bez koncesji

Z kandydatów, nazwijmy to, opozycyjnych-niekoncesjonowanych, warto wymienić wspomnianą Ksenię Sobczak, dziennikarkę telewizyjną, córkę wieloletniego patrona Władimira Putina na początku jego politycznej kariery w Leningradzie, Anatolija Sobczaka. Ciesząca się celebrycką popularnością, początkowo deklarowała, że wystąpi jako samodzielny kandydat niezależny, ale widać wizja zebrania 300 tysięcy podpisów nieco ją wystraszyła, ponieważ kilka dni temu oznajmiła, że wystartuje z poparciem partii Inicjatywa Obywatelska, co zmniejsza liczbę wymaganych do 100 tysięcy.

Sobczak jest rozpoznawalna i popularna. Jednak jej wypowiedź, że Krym jest ukraiński i Rosja powinna półwysep zwrócić, przekreśliły jej szanse na przyzwoity wynik. Bo podoba nam się, albo nie, kwestia Krymu jest tą formą papierka lakmusowego, który dla znakomitej większości Rosjan, niezależnie od ich poglądów politycznych, określa, czy polityk jest traktowany jako człowiek życzący Rosji dobrze czy jako wyrzutek, który powinien pozostawać poza nawiasem jakiegokolwiek dyskursu i życia politycznego w ogóle.

W ten sam sposób strzelił sobie w stopę Grigorij Jawlinski, założyciel i przewodniczący opozycyjnej pozaparlamentarnej partii Jabłoko, który w kwestii Krymu uważa, że jego przyszłość powinna zostać określona poprzez referendum, poprzedzona międzynarodową konferencją z udziałem Rosji, Ukrainy, Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii, USA, Turcji i przedstawicieli Krymu. Dla przeciętnego rosyjskiego wyborcy ta propozycja jest o tyle bez sensu, że referendum, do którego nie ma w Rosji zastrzeżeń, już się odbyło. Poza tym w obecnej sytuacji polityk wzywający Wielka Brytanię, USA i Unię Europejską do pomocy w określeniu, jaka ma być przyszłość kawałka Rosji, jest dla przeciętnego obywatela tego kraju nie do zaakceptowania.

Ta dwójka, o której będzie równie głośno, jak o poważnych politykach, nie zbierze więcej, jak pokazują sondaże, niż po jednym procencie głosów.

Aleksiej Nawalny

Przypadek Nawalnego

Jest jeszcze trzeci opozycyjny polityk, pragnący wziąć udział w prezydenckich wyborach. To Aleksiej Nawalny, najbardziej znany w świecie rosyjski opozycjonista. W dniu, kiedy powstawał ten artykuł, jego komitet wyborczy złożył dokumenty do Państwowej Komisji Wyborczej. Nawalny nie zostanie jednak zarejestrowany, ponieważ ciąży na nim prawomocny wyrok sądowy. Pozostanie, jak z pewnością zostanie w polskich mediach ochrzczony, Wielkim Nieobecnym. To jednak nieprawda. Ani wielki, ani nieobecny.

Nawalny, przedstawiany jako nieprzejednany antykorupcyjny polityk, wsławiony kampanią kompromitującą premiera Rosji i byłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa miał szanse być wielki. Tym bardziej, że wielokrotnie wyprowadzał na ulice rosyjskich miast tysiące swoich zwolenników. Jednak w momencie, kiedy w lecie zeszłego roku zwrócił się do młodych i bardzo młodych ludzi, by wyszli na ulice i wzięli udział w antyputinowskich demonstracjach, swoją potencjalną wielkość stracił.

Posłużenie się młodzieżą, która nie zna innej Rosji niż putinowska, z punktu widzenia technologii politycznej było posunięciem genialnym. Wszyscy przytomni ludzie pamiętali, że ukraiński Majdan zaczął się od brutalnego pałowania młodzieży przez Berkut. Następnego dnia na ulice wyszły setki tysięcy oburzonych i nikt już nie mógł nic zrobić. W Moskwie bardzo tego się obawiano.

Nawalny i jego doradcy też bardzo liczyli na taki scenariusz. Nie udało się, a oficjalna propaganda zatroszczyła się, by ten niehonorowy aspekt jego decyzji dotarł do wszystkich odbiorców. Posłużenie się młodymi ludźmi, podatnymi na manipulację i słabe ukrywanie tego, silnie osłabiło portret Nawalnego jako człowieka odpowiedzialnego, któremu nie chodzi o nic innego jak tylko o dobro ludzi.

Nie będzie też nieobecny. Postarają się o to nie tylko zachodnie media, a w czasach internetu nie ma znaczenia, czy o jego poczynaniach będą informować oficjalne media, czy nie. Nawalny dotrze do swoich zwolenników bez problemu i będzie mógł szeroko przedstawiać swój program: armia zawodowa, opłacana bardzo wysoko, podwyżka minimalnej pensji i obniżka podatków dla biznesu, obniżenie stawki kredytów hipotecznych i referendum w sprawie Krymu. I oczywiście walka z korupcją. Są to punkty, wzajemnie sobie przeczące, jeśli chodzi o kwestie finansowe, propozycje osłabienia i zmniejszenia liczebności armii w społeczeństwie nie znajdą powszechnego poparcia, a o Krymie już wspominałem.

Jedyne, co Nawalny może zrobić pożytecznego dla społeczeństwa, to wywieranie pośredniego nacisku na program Putina, by zwrócił bardziej uwagę na socjalne aspekty kampanii i programu gospodarczego. Do tego zmusi go nie tylko program Nawalnego, ale też wspomniany kandydat komunistów.

Dlaczego Putin?

Państwowe, oficjalne sondażownie, i niezależne Centrum im. Lewady nie mają wątpliwości – wybory wygra Władimir Putin.

Nie tylko dlatego, że wiele mu się udało, i że jest po prostu dobrym politykiem. Jest jeszcze coś, czego, jak wspomniałem, Zachód nie rozumie: otóż Putin dał Rosjanom poczucie godności i wielkości. Naprawdę epoka Jelcyna była dla nich niezapomnianą traumą, która jawi się im najgorszym koszmarem. Do upojenia można przekonywać polskich i europejskich czytelników, że wtedy była demokracja, tylko Rosjanie tego nie rozumieją. Demokracja, która okupiona była takimi ofiarami i zdemolowaniem Rosji, dla jej obywateli jest nic niewarta. Gotowi są poświęcić wiele ze swego dobrobytu, statusu materialnego, nawet poczucia bezpieczeństwa, by mieć świadomość, że są mieszkańcami mocarstwa. Czynnik emocjonalny w polityce rosyjskiej jest tym, który wszelkie rachuby Zachodu psuje. Nie potrafią tam zrozumieć, że nie wszystko da się z Rosją określić na zasadzie transakcji kupna – sprzedaży.

19 marca, czyli dzień po wyborach pojawi się następne i najważniejsze pytanie: co dalej? 6 lat prezydenckiej kadencji to wcale nie tak dużo, jak się wydaje.

Niektórzy twierdzą, że od tego dnia rozpocznie się bezpardonowa walka o schedę po Putinie i o Rosję samą. Oczywiście walki poszczególnych klanów, koterii i grup wpływu będą, lecz nie sądzę, by Putin i jego otoczenie pozwoliło na taki ich przebieg, który osłabiłby pozycję Rosji w świecie i w polityce wewnętrznej.

Bo jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości: powrotu do jelcynowskiej Rosji nie będzie. Zachód nie może liczyć na wiecznie pijanego lidera lokalnego mocarstwa i ekipę, która w praktyce pozostaje marionetkami amerykańskiego kapitału i neoliberalnych think tanków, i która zgadza się na wszystko, co jej podsuną do podpisu.

Rosja po Putinie

Jeżeli jednak tak, to pytanie, kto Putina zastąpi? I czy zastąpi w ogóle, bo jednym z przewidywanych wariantów jest pozostawienie Putina jako przywódcy mocarstwa na kolejne lata, nie łamiąc przy tym konstytucji. Wystarczyłoby ją zmienić w taki sposób, by np. większą rolę w sprawowaniu władzy dać władzy ustawodawczej czyli Dumie Państwowej, a Putina wybrać na jej przewodniczącego. Albo wprowadzić do Konstytucji funkcję wiceprezydenta, którą mógłby sprawować obecny prezydent.

Mówi się też o następcy i w tym aspekcie wymienia się nazwisko Dmitrija Miedwiediewa. Ten wariant był już przecież grany, choć wydaje się, że akcja Nawalnego zbyt silnie podkopała pozycje obecnego premiera, by rozpatrywać to rozwiązanie poważnie.

Pada też nazwisko Aleksieja Diumina, obecnego gubernatora obwodu tulskiego. Ale nie jego obecne stanowisko dało mu wysokie miejsce w rankingu potencjalnych następców. Po pierwsze Diumin jest byłym szefem Wojsk Operacji Specjalnych, mającym generalski stopień; to on dowodził operacją przejęcia Krymu w 2014 roku, która w ocenie wojskowych specjalistów na całym świecie była jedną z najlepiej przeprowadzonych operacji tego typu w ostatnim półwieczu. Po drugie, jak głosi plotka, uratował Putina przed niedźwiedziem, który próbował wejść do domku, w którym przebywał prezydent.

Ja bym jednak nie zwracał uwagi na kolejne nazwiska potencjalnych następców prezydenta Putina. 6 lat w dzisiejszych niespokojnych czasach to zbyt odległa perspektywa, by przewidywać wydarzenia z dużym prawdopodobieństwem. Wszystko może się zdarzyć. Uważam natomiast, że jeżeli Władimir Putin odejdzie z rosyjskiej polityki, to na jego miejsce przyjdzie człowiek starannie przygotowany do tej funkcji, potrafiący z powodzeniem kierować Rosją tak, jak to do tej pory czynił obecny prezydent.

Najgorszym wariantem byłby ten, gdyby na Kremlu za 6 lat zasiadł ktoś, kto spowoduje, że cały świat będzie tęsknił za wykształconym, przewidywalnym, światowego formatu politykiem, jakim okaże się wówczas Putin.

Exit mobile version