Kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, przyrody uczyła mnie nauczycielka, której nazwiska miłosiernie nie przytoczę. Pani ta z całą mocą swojego nauczycielskiego autorytetu twierdziła, że ptaki wędrowne są w stanie trafić bezbłędnie do celu swojej podróży, ponieważ mają założone na nóżkach obrączki. Wchodzenie w spór z tą panią kończyło się uwagami w zeszycie: „Justyna pyskuje na lekcji”. Oczywiście, moje uwagi nie zmieniały faktu, że treści przekazywane przez panią od przyrody były stekiem bzdur. Podobne odczucia mam czytając felietony Witolda Gadomskiego. Traktuje on swoich czytelników jak 10-letnie dzieci, które najprawdopodobniej nie zorientują się, że ktoś im wciska kit, a nawet jeśli podniosą rękę do góry mówiąc „bredzisz pan”, to zawsze można je postawić do kąta z głupią etykietką na czole. Zamiast „pyskowania” będzie to „biadolenie”.
„Obawiam się, że tak jak niewiele dały zachwyty intelektualistów nad „kulturą proletariacką” i biadolenia nad ciężkim losem robotników, tak mało przydatne okażą się lamenty nad prekariatem.” – pisze Gadomski, a jego tekst ilustruje fotografia z demonstracji „My Prekariat”, na którą zapraszałam zresztą czytelników Strajku. Skąd jego zdaniem 8-godzinny dzień pracy? Płaca minimalna? Ubezpieczenie zdrowotne? Zakaz pracy dzieci? Nie bardzo wiadomo, ale na pewno nie z „biadolenia” czyli walki ruchu robotniczego. Dalej Gadomski myli rodzący się ruch prekariuszy z PiSem i z Kukizem, uważając wszystko to za zło, które zagraża PO i jemu – już udało się doprowadzić do przegranej Komorowskiego w wyborach! Radzi też, by młodzież zdobywała kwalifikacje, zamiast marzyć o elementarnym bezpieczeństwie socjalnym bez konieczności emigracji – uwaga równie cenna, jak mówienie ludziom, którym brakuje chleba, żeby naostrzyli nóż, którym się go kroi. Przy tym Gadomski odwołuje się nieustannie do krajów zachodnich, zapomina jednak o holenderskich mieszkaniach komunalnych, niemieckich układach zbiorowych, francuskich związkach zawodowych czy duńskich świadczeniach gwarantowanych. Funkcjonuje w innej rzeczywistości, w której słuszności swoich tez nie opiera się na faktach, a jedynie na zastanym przekonaniu o tym, że ma się rację.
Całe życie się zastanawiam – czy ta nauczycielka naprawdę wierzyła, że bocian musi spojrzeć na adresówkę, żeby trafić do gniazda? Czy Gadomski na serio nazywa walkę klas „biadoleniem”? Obydwoje mają, czy też mieli – moja nauczycielka jest już pewnie na emeryturze – stabilną pracę, czy to mają być te kwalifikacje, które do niej prowadzą?