(„Trybuna” 119-120/19) Przyznaję, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Nie jestem w tej niewiedzy osamotniony, gdyż nad przyszłością Europy zastanawiają się najpotężniejsze umysły świata nauki i polityki, nie znajdując jednoznacznych odpowiedzi.

Europa stoi przed czterema wielkimi wyzwaniami, na które można też spojrzeć jako na rozstajne drogi – niejednoznaczne możliwości dalszych wyborów. Świadomość tej niejednoznaczności powoduje, że – inaczej niż ćwierć wieku temu – patrzymy w przyszłość bez taniego optymizmu, bez wiary, że możliwy jest jedynie dalszy harmonijny marsz ku europejskiej Arkadii. Nie znaczy to jednak, by wczorajszy optymizm miał zostać zastąpiony czarnym pesymizmem. To, ze dalszy bieg historii pozostaje otwartą kwestia naszych wyborów, powinno być zachętą do działania na rzecz tego, co uważamy za najbardziej korzystny kierunek rozwoju. W tym sensie próba przewidywania staje się, jak pisał wielki włoski marksista Antonio Gramsci, próbą tworzenia woli zbiorowej.

Cztery wyzwania, o których chcę mówić, można ująć w formę pytań:

Po pierwsze: jaka ma być geografia polityczna Europy? Czy Unia Europejska będzie się kurczyła? Czy wrócą czasy, gdy szybko rozszerzały się jej granice?

Po drugie: czym będzie integracja europejska? Czy ulegnie dalszemu pogłębieniu, kosztem przenoszenia coraz większych uprawnień państw narodowych do sfery wspólnej władzy organów unijnych? A może nastąpi odwrót od pogłębionej integracji opartej na traktacie z Maastricht ku idei „Europy ojczyzn”?

Po trzecie: jaka będzie przyszłość stosunków między jednoczącą się Europą zachodnią i środkową a wschodem naszego subkontynentu, zwłaszcza Federacją Rosyjską? Czy przyszłość niesie w sobie zapowiedź kontynuowania konfrontacji politycznej, czy też możliwy jest powrót do idei europejskiego „wspólnego domu”, który marzył się Gorbaczowowi?

Po czwarte wreszcie: jak układać się będą nasze relacje z wielkim sojusznikiem demokratycznej Europy – Stanami Zjednoczonymi? Jaki będzie kształt wspólnoty transatlantyckiej?

W pierwszej z tych spraw kluczowa okaże się sprawa „brexitu”. Nieprzemyślana decyzja poprzedniego premiera Zjednoczonego Królestwa Dawida Camerona, by o przyszłym udziale tego państwa w Unii Europejskiej zdecydowali obywatele w referendum, pokazała, jak naiwne są oczekiwania – żywione zwłaszcza przez populistów różnych barw – że referendum stanowi panaceum na wady demokracji parlamentarnej. Brytyjczycy w referendum z 2016 roku odpowiadali na pytanie, w którym tylko jedna odpowiedź miała jednoznaczny sens: ta, która oznaczała pozostanie w Unii. Natomiast opowiedzenie się za jej opuszczeniem było skokiem w nieznane, gdyż nigdy nie określono jednoznacznie, na jakich warunkach Zjednoczone Królestwo miałoby wyjść z Unii. Chaos związany z „brexitem”, będzie zapewne zniechęcał następne państwa od naśladowania Londynu. Myślę więc , że „brexit”nie będzie miał następców, ale wątpliwe jest, by Unia w najbliższych latach decydowała się na przyjmowanie nowych członków. Dotyczy to zwłaszcza państw bałkańskich a także Ukrainy. Czeka je prawdopodobnie los podobny do Turcji, od dwudziestu lat tkwiącej w przedpokoju jako „kandydat” do członkostwa w UE.
Sama zaś Unia stoi przed wyborem dotyczącym jej tożsamości. Z jednej strony słychać postulaty dalszego pogłębienia integracji, w czym przoduje zwłaszcza prezydent Francji Emmanuel Macron. Z drugiej jednak coraz mocniej słychać głos „eurorealistów”, jak lubią się nazywać politycy pragnący osłabienia Unii przez restytucję jak najszerszych uprawnień państw członkowskich, Takie stanowisko współbrzmi z tendencjami autorytarnymi i nieprzypadkowo najsilniej akcentowane jest przez polityków rządzących obecnie na Węgrzech i w Polsce. Mają oni jednak życzliwych sprzymierzeńców w kilku innych państwach europejskich, w tym we Włoszech. Czy ten kierunek będzie rósł w siłę, czy okaże się efemerydą? Wiele będzie zależało od tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego, które pokażą, w jakim kierunku ewoluują nastroje Europejczyków.

Trzeci obszar niepewności dotyczy stosunków z Rosją. Pamiętam, jak wielkie nadzieje trzydzieści lat temu towarzyszyły zwrotowi ówczesnego Związku Radzieckiego od zimnowojennej konfrontacji ku idei partnerskiej współpracy w ramach „wspólnego europejskiego domu”. Nic z tego nie zostało. Mamy dziś klimat konfrontacji, powodujący, że coraz więcej komentatorów mówi o „drugiej zimnej wojnie”. Myślę, ze jest to mylna analogia. Zimna wojna była globalnym starciem ideologicznym, „walką o duszę ludzkości”, jak to ujął prezydent Bush senior. Dziś mamy do czynienia z rywalizacją mocarstw, w ramach której Federacja Rosyjska – po fatalnym dla niej dziesięcioleciu rządów Jelcyna – próbuje odbudować swą pozycję jako liczącego się mocarstwa regionalnego. Jej działania budzą zrozumiały sprzeciw tam, gdzie postrzega się je jako zagrożenie dla narodowej suwerenności: a więc przede wszystkim w niektórych państwach-sukcesorach po ZSRR, zwłaszcza Ukrainie. Daleki jestem od afirmowania polityki rosyjskiej wobec słabszych sąsiadów, chociaż nie podzielam rozpowszechnionej opinii, że stanowi ona bezpośrednie zagrożenie dla Polski. Nasze bezpieczeństwo gwarantuje członkostwo w NATO i jest to tak silna gwarancja, jakiej Polska nigdy w swej historii nie miała.
Pozostaje jednak otwarty problem przyszłych relacji między demokratyczną Europą zachodnią i środkową a autorytarną Rosją. Przewlekły konflikt ciąży nam jak kula u nogi. Nie możemy jednak – bo byłoby to sprzeczne tak z naszymi wartościami, jak i z naszymi interesami – po prostu się z niego wycofać. Droga do zakończenia konfliktu z Rosją prowadzi przez wypracowanie kompromisowych rozwiązań, także w najtrudniejszej sprawie stosunków ukraińsko-rosyjskich. Pierwsza tura wyborów prezydenta Ukrainy wskazuje na bardzo wysokie prawdopodobieństwo zmiany władzy w tym państwie. Czy nowy prezydent będzie chciał i – co ważniejsze- będzie w stanie odmrozić relacje z Rosją, wypracować akceptowalny kompromis? Nikt tego dziś nie wie, ale sądzę, że takiego scenariusza nie wolno wykluczać. Sądzę też, że dla Europy, dla jej bezpieczeństwa i rozwoju, byłoby dobrze, gdyby poprawiły się stosunki z Rosją.

Wiąże się to z czwartym polem niepewności – ze stosunkami z USA. Po raz pierwszy od drugiej wojny światowej Stany Zjednoczone rządzone są przez ekipę politycznie nieprzewidywalną. Nie idzie tu nawet o to, że Donald Trump jest populistą, którego chaotyczne posunięcia i deklaracje polityczne rodzą – także w jego własnym kraju – obawy co do kierunku polityki amerykańskiej. Idzie bardziej no to, że sukces polityczny uzyskany przez Trumpa w 2016 roku jest objawem głębszego zjawiska. Określiłby je jako kryzys amerykańskiej tożsamości. Reakcją na głębokie modernizujące zmiany, których symbolem była ośmioletnia prezydentura Obamy, jest agresywny fundamentalizm i nacjonalizm. Ten trend stanowi odejście od amerykańskiego konsensusu, który cechował politykę USA pod rządami wszystkich poprzednich prezydentów i którego sensem było dążenie do wspólnego z partnerami budowania przyszłości świata w oparciu o wartości liberalnej demokracji. Po przeszło dwóch latach urzędowania Trump nie może pochwalić się istotnymi osiągnięciami, Stany Zjednoczone są nadal najsilniejszym mocarstwem świata i trzonem sojuszu atlantyckiego, ale nie są przywódcą demokratycznego świata w takim sensie, jak to postulował Zbigniew Brzeziński. Nie są inspiratorem wspólnego marszu ku lepszej przyszłości.

Dla Europejczyków oznacza to konieczność brania w większym niż dawniej stopniu odpowiedzialności za swoją wspólną przyszłość. Na dłuższą metę jest to dla nas korzystne, ale wymaga wzmożonego wysiłku.

Wymaga także przywództwa. Wielkim problemem Europy w drugim dziesięcioleciu XXI wieku jest to, że dziś potrzebuje ona wielkich przywódców na miarę tych, którzy w pierwszych latach powojennych wykuwali przyszłość naszego kontynentu: Churchilla i De Gaulle’a, Adenauera i Brandta, Schumanna i Monneta. Uważa się często, że wielcy przywódcy pojawiają się zawsze wtedy, gdy istnieje wyzwanie o historycznym znaczeniu. Dzieje świata tego nie potwierdzają. Niemniej powinniśmy pamiętać, że to, jak odpowiemy na tytułowe pytanie tego wystąpienia będzie w wielkiej mierze zależało od tego, jaki przywódcom powierzymy swój los w obecnej fazie drogi Europy ku nieznanej –ale mam nadzieję lepszej – przyszłości.

[Jest to odczyt wygłoszony na spotkaniu Law Club Center w Warszawie 4 kwietnia 2019 r.]

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Zbigniew Brzeziński wizjonerem demokratycznego, wspólnego i lepszego świata.

    Niby nic takiego, w kontekście całości odczytu – ale jednak smutno.

  2. NA razie Jweropiejskij Sojuz dmie w dutkę, w którą każe im dąć Wujek Sam. Pomimo tego, że nie może istnieć bez Rassieji. W końcu Jewropa to mały pipek sterczący na zachodnim końcu Azji.

  3. Ciekawe i pouczające. Warto jednak przypomnieć, że kluczem jest nie dokąd, a skad? Europa wyszla z pólwiecznych doświadczeń dochodzenia do stabilizacji i utrzymania pokoju w warunkach presji układu warszawskiego. I od razu doprowadzila do rozpadu Jugoslawii, Czechoslowacji i toczącego sie po dziś dzień konfliktu na Balkanach. Następnie wprowadzila dwie strefy , kandydatów i zalożycieli. A kiedy już przyjeto kandydatow, zmieniono warunki głosowania i zasady funkcjonowania. Idąc za ciosem, jednostronną deecyzją, bez żadnych z członkami-sygnatariuszami ukladu, otwarto bezrozumnie i bez żadnej kontroli granice państw, wylewając przy okazji pomyje na przezornie trzymających zaparte odrzwia.
    Kardynalnym odstepstwem jest oslabianie grupowych stosunkow ze Stanami Zjednoczonymi, obarczając je troską za bezpieczeństwo terytorialne Europy.
    Nie skąd idziemy, tylko dokąd?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Kto zapłaci za Ukrainę w Unii?

Dla Ukrainy przyszedł ciężki czas w jej zbrojnym konflikcie z Rosją. Nie chodzi o to (a ra…