W latach 90. Wojciech Mann i Krzysztof Materna w znakomitym „Za chwilę dalszy ciąg programu” szydzili z telewizyjnych „debat”, parodiując je w cyklu skeczy pojawiających się pod nazwą „Tętno pulsu”. „Tętno…” było fikcyjnym programem telewizyjnym, w którym „dyskutowano” na takie tematy jak: „czy bić dzieci?” albo „czy kobieta to człowiek”. Przypomniałem sobie owe skecze dzisiaj, gdy zupełnie przypadkiem wpadło mi w ręce zaproszenie na debatę pt. „Czy kolonializm jest dobry dla kolonizowanych”, która ma się odbyć 27 stycznia w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej. Pomyślałem nawet, że ktoś chce w ramach jakiegoś happeningu nawiązać do „debat” z „Tętna pulsu”, ale nie – to spotkanie jest organizowane całkiem serio. Siedmiu białych mężczyzn, w większości absolwentów instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego lub pracowników naukowych tej placówki, zamierza najzupełniej poważnie rozważać blaski i cienie jednej z najbardziej ludobójczych kart w historii świata zachodniego.
Organizatorzy debaty (szerzej nieznana Platforma Debaty Publicznej) zapraszają na swoje wydarzenie w taki oto sposób: „Zaczynamy prostą i kontrowersyjną tezą – „kolonializm był/jest dobry dla kolonizowanych””. Brzmi niewiarygodnie? A dalej jest jeszcze lepiej: „Naszym celem jest spojrzenie zarówno na złe, jak i na dobre strony kolonializmu. Podczas spotkania skonfrontujemy dwie przeciwne racje, biorąc pod uwagę siłę argumentów obu stron. Kto zwycięży? Zdecydujecie WY, głosując ZA i PRZECIW tezie w trakcie debaty.”. O „dobrych i złych” stronach kolonizacji rozmawiać mają m.in.: dr hab. Michał Leśniewski i dr hab. Marek Pawełczak – wykładowcy Instytutu Historycznego UW wraz z kilkoma studentami i absolwentami tegoż Instytutu.
Tak sformułowane zaproszenie szybko wywołało masowe oburzenie – na facebookowym profilu wydarzenia zaroiło się od komentarzy sugerujących, aby następne spotkania podjęły tematy takie jak: „Generalna Gubernia w Polsce – szansa na rozwój i innowacje?” „Zalety i wady gwałtu”, „Holokaust – za i przeciw” itd. Organizatorzy oryginalnego eventu niby się zreflektowali i w kilku miejscach na facebookowej tablicy przeprosili za „lekkomyślność” w doborze sformułowań, ale równolegle postanowili odeprzeć zarzuty – argumentując, że „kolonializm jako taki nie jest równoznaczny czy też tożsamy z niewolnictwem, czy wykorzystywaniem ludności kolonizowanej”. Ich zdaniem „jeśli przestaniemy dyskutować nawet o oczywistych tezach – tylko wzmocnimy różne ekstremizmy”.
Zaiste ciekawym sposobem na „osłabienie ekstremizmów” jest rozpoczynanie debaty od „kontrowersyjnej tezy”, że kolonializm był dobry dla narodów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Idąc tym tokiem myślenia, aby osłabić faszyzm, należy zacząć od stwierdzenia, że „Mussolini to włoski mąż stanu”, a aby poradzić sobie z antysemityzmem, wystarczy zainicjować debatę prostym, kontrowersyjnym hasłem: „prawdą jest, że Żydzi robili macę z chrześcijańskich dzieci”. Tego typu absurdalne przykłady można by mnożyć – i wiele osób robiło na profilu omawianego wydarzenia – ale najwyraźniej nikt z grona panelistów nie dostrzegł tak naprawdę analogii między zbrodniami faszyzmu, czy antysemickimi pogromami, a polityką europejskich mocarstw kolonialnych w krajach Globalnego Południa.
Dlaczego w XXI wieku w Europie ktoś na serio chce bronić tezy, że kolonializm to „dobro” dla autochtonów? Moim zdaniem dlatego, że podskórnie wiele osób (także ze środowisk akademickich) po prostu wierzy w rasistowskie, ahistoryczne i kłamliwe stereotypy o „dzikusach z Afryki”, „cywilizacyjnym zacofaniu Bliskiego Wschodu” czy o „leniwej naturze Latynosów”. I całkiem na serio uważa, że Europejczycy przyjeżdżali do Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej „cywilizować” narody, które bez tego na wiek wieków żyłyby w „lepiankach”, bez dróg, mostów, publicznej edukacji czy – last but not least – demokratycznych form sprawowania władzy. I w tym kontekście szybko blakną zbrodnie Belgów w Kongo, Francuzów w Algierii, Brytyjczyków w Indiach i Hiszpanów w Ameryce Południowej – w końcu popełniano je nie na „ludziach” takich jak my, tylko dzikusach, którzy bez nas nie potrafiliby czytać i pisać.
I tu żarty się kończą, a zaczyna naprawdę ponura refleksja o stanie debaty publicznej w Polsce: ta pseudodebata o kolonializmie nie jest niestety jednorazowym wyskokiem niedouczonych studentów, lecz symptomem tego, jak Polacy myślą o świecie. Tego typu „tezy” można znaleźć w co drugim prawicowym „niepokornym” tygodniku. Głoszą je zupełnie serio takie „tuzy” dziennikarstwa jak Ziemkiewicz czy Kolonko, a ich echa można odnaleźć w wypowiedziach na temat uchodźców formułowanych przez prawie cały polski estblishment polityczny.
[crp]