– To krzyk rozpaczy naszego środowiska – mówią zarządcy powiatowych szpitali w odezwie skierowanej do gabinetu Mateusza Morawieckiego. Dyrektorzy wskazują na dramatycznie niską wycenę świadczeń, rosnące koszty i coraz realniej rysującą się zapaść finansową.
Chodzi przede wszystkim o wzrost kosztów związanych m.in. z wynagrodzeniami wprowadzonymi przez regulacje, które nakładają na szpitale obciążenia finansowe, a nie przekazują placówkom dodatkowych środków z budżetu lub NFZ, czy rekompensują straty tylko częściowo.
– Pierwsza z tych zmian to ustawa z 8 czerwca 2017 r. o wynagrodzeniach zasadniczych w ochronie zdrowia, dalej ustawa o minimalnym wynagrodzeniu za pracę, która weszła w życie w styczniu 2018 r. i planowany wzrost najniższej płacy krajowej w przyszłym roku, podwyżki pielęgniarskie, a następnie regulacja z lipca br., gwarantująca wzrost pensji lekarzy specjalistów do poziomu 6750 zł, brutto, o ile będą pracować tylko w jednej placówce – wylicza Waldemar Malinowski.
Jaki jest dokładnie problem? NFZ zwraca jedynie część kosztów wzrostu wynagrodzeń lekarzy, nie uwzględniając pochodnych od zwiększonego wynagrodzenia. – Podwyżki dla lekarzy specjalistów pracujących na etacie spowodowały uzasadnione roszczenia lekarzy pracujących na kontrakcie, co spowodowało następną falę żądań płacowych – dodaje Waldemar Malinowski.
Na nieciekawy stan szpitalnych budżetów składa się również wzrost cen prądu i postępująca inflacja. Organizacja zarządców szpitali powiatowych przypomina ponadto, że NFZ nie tylko nie podniósł wyceny świadczeń zdrowotnych, ale w sposób istotny obniżył wycenę świadczeń w zakresie np. chorób wewnętrznych.
Jaka jest skala niedofinansowania? Gigantyczna. – Jeden z naszych dyrektorów powiedział na spotkaniu w ministerstwie, że jeśli już miał stratę, to nigdy nie przekraczała poziomu ok. 2 mln zł, a amortyzacji – 4 mln zł, więc płynności de facto nie tracił. W tym roku może jednak osiągnąć stratę na poziomie 10 mln zł, więc taka jest skala problemu – wskazuje Malinowski.