Czy lewica, która powróciła do polskiego parlamentu, zbyt wiele miejsca przywiązuje do spraw światopoglądowych, związanych z tzw. nadbudową? Czy to źle, że często słychać, jak jej przedstawiciele krytykują Kościół katolicki? Moim zdaniem nie. Problem leży nie w tym, jaki jest przedmiot krytyki, bo to sfera nie mniej ważna niż zagadnienia ściśle społeczne, ale w tym, z jakich pozycji się ową krytykę prowadzi. Gdy reprezentanci lewicy robią to, wychodząc z liberalnych założeń, faktycznie mamy pewien problem.

Dlaczego miejsce instytucji religijnych w nowoczesnym społeczeństwie i państwie – nie wiara jako subiektywny wybór człowieka i nie kult czy obrzędowość – powinno zajmować poczesne miejsce w programach lewicy? Karol Marks w Przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa napisał, że „Religia jest jedynie iluzorycznym słońcem, które się kręci wokół człowieka tak długo, jak on sam nie rusza się wokół samego siebie. (… ) Nędza religijna jest jednocześnie wyrazem rzeczywistej nędzy i protestem przeciw nędzy rzeczywistej. Religia jest westchnieniem uciśnionego stworzenia, sercem nieczułego świata, jest duszą bezdusznych stosunków. Religia jest opium ludu”.
Opium, czyli środkiem odurzającym, uspokajającym i usypiającym.

Tezy brodatego filozofa z Trewiru uwielbiają nadużywać jego wrogowie. Opium ludu nie równa się absolutnie opium dla ludu. Opium „dla” ludu to towar podawany klientowi dla osiągnięcia zysku. Ale Marks, który przyimka nie użył, miał na myśli immanentną część natury człowieka: potrzebę transcendencji, mitu, mistycyzmu. To kaganiec założony na świadomość przez kulturowy rozwój naszego gatunku podczas drogi cywilizowania się homo sapiens i przechodzenia z wieku niemowlęcego w epokę dojrzewania, a później – w wiek dorosłości.
Nie oznacza to, że wraz z dojrzewaniem porzuca się religijne przekonania. One, jak te niedojrzałe makówki suszone na afgańskim słońcu, pozostawiają rozproszone klisze opiumowej ekstazy, choćby nawet w sposób symboliczny. Nawet porzucając religię, nawet głosząc ateizm nie wyzbywamy się religijnej mentalności, religijnego poglądu na rzeczywistość, a nawet religijnej – dążącej do idealnego porządku wszechrzeczy – motywacji podejmowanych decyzji.

Nasza cywilizacja jest strukturą z klocków lego rozbudowywaną rączką dziecka w różne strony, bo wszystko jest kompatybilne ze wszystkim. Ewolucja jest nieunikniona, a religia zawsze, głosząc konserwatyzm i tradycjonalizm, staje się pułapką przeszłości. Do tego materializuje się
w instytucji religijnej, która jest potrzebna do sprawowania kultu oraz podtrzymywania obrzędowości i egzegezy nauk płynących ze świętych ksiąg przez namaszczonych interpretatorów. Im bardziej skomplikowana struktura instytucji, im bardziej jest ona hierarchiczna, tym bardziej konserwuje stosunki społeczne będące ostoją wyzysku i niewolniczego podporządkowania i tym mniej jej po drodze z najszerzej pojętą lewicowością. Instytucja religijna dziś przyczynia się do utrwalania kapitalistycznych, rynkowych stosunków społecznych, sama przy tym korzystając z bonusów przyznawanych przez te struktury.

W polskich warunkach, jakie stworzono po restauracji kapitalizmu w 1989 roku, hegemonistyczny Kościół katolicki stał się znaczącym elementem systemu eksploatacji. Jest u nas typowym posiadaczem ziemskim oraz prowadzi aktywną działalność komercyjną, zatrudniając często na haniebnych warunkach masę ludzi. Za pomocą swej wszechobecnej w przestrzeni publicznej narracji już nie tylko sakralizuje niesprawiedliwy system społeczny, ale bezpośrednio, wulgarnie i prymitywnie sprzyja posiadaczom kapitału. Lewica nie powinna wypominać mu tylko tego faktu. Powinna równocześnie podkreślać, że między jej główną wartością, jaką jest równość, a Kościołem jest zasadnicza sprzeczność. Kościół zna bowiem tylko jedną postać równości: równość w grzechu pierworodnym. Bo już relacje duchowieństwo z tzw. ludem bożym to czysty paternalizmu, uniżoność, „pańskość”. Na kolanach nie można być wolnym, a wolność – za równością i sprawiedliwością jest kolejnym kamieniem milowym lewicowego przekazu.

Lewica nie może więc całkiem porzucić krytyki Kościoła. I nie chodzi o krwawe represje czy wyzwiska – niech Kościół prowadzi swą agitację i narrację w świątyniach, zgodnie z normami nowoczesnego państwa prawa i własnymi dokumentami obowiązującymi w tej mierze (m.in. uchwały II Soboru Watykańskiego). Niech jednak nie oczekuje, że socjaliści zamilkną. W debacie o roli religii i instytucji religijnych w życiu państwa i społeczeństwa zawsze będą oni podkreślać antynomiczność rozwiązań proponowanych przez Kościół wobec tego, co sami mają zapisane w programie.

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…