Węgry Victora Orbana zmierzają w niepokojącym kierunku. Nacjonalizm odradza się nad Balatonem od początku lat dziewięćdziesiątych – jego polityczną emanacją jest od dawna ciesząca się dziś 20 proc. poparciem partia Jobbik. Obecnie zaczyna być jednak głównym prądem myślowym osób sprawujących władzę w Budapeszcie. Rząd partii Fidesz konsekwentnie buduje antagonizm społeczny na linii swój-obcy. Wcześniej za obiekt nienawiści służyli węgierscy Romowie, teraz stali się nim imigranci. Tak, właśnie ci wycieńczeni fizycznie i psychiczne ludzie, którzy uciekają przed koszmarem wojny i głodu ze swoich krajów – oni, cytując Orbana, stanowią „największe zagrożenie”, tak dla narodu węgierskiego, jak i dla całej Europy. Premier widzi się bowiem w roli wybawcy całego kontynentu. Czasem uderza w tony nieomal apokaliptyczne. W imaginarium Orbana toczy się bowiem bój o to „czy to, co obecnie nazywamy Europą, będzie nadal istnieć”.
Węgierski przywódca ma za złe Brukseli, że ta nie podziela jego nastrojów i nie docenia mesjanistycznego poświecenia. Dlatego też postanowił zbudować u siebie skansen homogenicznej wspólnoty. Pierwszym krokiem była decyzja o postawieniu kilkumetrowego płotu na granicy z Serbią. Potem obozy dla uchodźców zostały przeniesione na peryferia węgierskich miast. Bo stateczni obywatele podobno czuli się nieswojo, mając w sąsiedztwie taki element. Równocześnie rząd przeprowadził zmasowaną akcję propagandową w przestrzeni publicznej. „Przestrzegajcie prawa!”, „Nie zabierajcie nam pracy!” – waliły po oczach wielkopowierzchniowe billboardy. Oczywiście, przekaz ten nie był skierowany do imigrantów, bo gdyż słowa były napisane po węgiersku. Chodziło wyłącznie o wywołanie stanów lękowych u własnych obywateli.
Korzystanie z surogatu spleśniałej mikstury nacjonalizmu, rasizmu i ksenofobii to prawdziwa specjalność socjotechnicznych majstrów z Budapesztu. Orban i jego główny współpracownik, Janos Lazar, w ostatnich tygodniach niczym mantrę powtarzają zaklęcie: „Węgry dla Węgrów”. Aby zyskać legitymizację polityki czystości rasowej, rząd przeprowadził również konsultacje społeczne. 8 mln obywateli otrzymało pocztą ankiety z pytaniami dotyczącymi problemu imigracji. Oczywiście – wszystkie bezczelnie tendencyjne. Niektóre sugerowały wprost, że imigranci to potencjalni terroryści. Inne stawiały obywateli przed wyborem – pomoc socjalna dla uchodźców czy dla rodowitych Węgrów? W ten sposób skrajna prawica instrumentalizuje społeczną potrzebę bezpieczeństwa ekonomicznego – świadczenia socjalne powinny być dostępne, ale tylko dla czystych rasowo Węgrów; jeśli damy na uchodźców, zabraknie dla nas.
Warto pamiętać, że Unia Europejska posiada instrumenty dyscyplinujące, które mogą zostać użyte w przypadku naruszenia praw człowieka i podstawowych wolności przez władze któregoś z krajów członkowskich. Jednym z nich jest zawieszenie w prawach członka UE. Ostatni raz rozważano zastosowanie tego środka w 2000 roku, kiedy w Austrii w skład koalicji rządzącej weszła skrajnie prawicowa Partia Wolności Joerga Haidera. Obecnie jednak Bruksela, która z ogromną determinacją potrafiła użyć drastycznych represji wobec Grecji – kraju, którego społeczeństwo upominało się o prawo do godnego życia – nie widzi potrzeby, by reagować, gdy na Węgrzech polityka segregacji społecznej staje się naczelną doktryną, a faszyzujące władze wprowadzają atmosferę szczucia na imigrantów. Co gorsza, robią to skutecznie. 43 proc. Węgrów nie chce dziś obcych w swoim kraju.