Wczoraj miała miejsce ważna premiera. Może nie tak istotna jak premiera filmu “Smoleńsk”, ale z pewnością istotniejsza niż jakieś ajfony 7 czy 8. Wyszła trzecia część cyklu “Resortowe dzieci” napisana, a właściwie przepisana z teczek IPN-u przez Świętą Trójcę: Kanię, Targalskiego i Marosza. Tym razem dotyczy ona polityków. Jak przystało na konsekwencję autorytetów prawicy, galę towarzyszącą uroczystemu wejściu książki na salony, poprowadził Rafał Ziemkiewicz – czyli najprawdziwsze z prawdziwych resortowych dzieci.

RAZ nie raz przyznawał się do pochodzenia, udowadniając, że jego ojciec, niczym Konrad Wallenrod, zapisał się do partii, aby uniknąć niechcianego awansu w pracy i nie być na świeczniku. W podobny sposób “walczył” ze znienawidzonym ustrojem jeden ze współautorów dzieła – Jerzy Targalski, również szczęśliwy posiadacz legitymacji z logo PZPR. “To była dobra przykrywka do konspiracji” – tłumaczył dociekliwym mediom Targalski junior, syn Targalskiego seniora, wykładowcy marksizmu-leninizmu, pracownika zakładu historii partii przy Komitecie Centralnym PZPR.

“My wcale nie zarzucamy im tego, że mieli rodziców i krewnych w PZPR czy służbach. My pokazujemy, że zawdzięczają swoją pozycję właśnie tym rodzicom” – powiedział jeszcze. Ale, jak słusznie zauważa na swoim blogu historycznym Bohdan Piętka, nie uwzględnił w swoich publikacjach ani Jarosława Kaczyńskiego, ani Bronisława Wildsteina, ani Ludwika Dorna, ani wielu innych działaczy związanych z PiS-em lub patrzących nań życzliwie. Zapewne w ich przypadku nie dało się z całą pewnością stwierdzić (jak u pozostałych resortowych dzieci – tych gorszego sortu), w jakim stopniu swoje kariery (polityczne, akademickie)  zawdzięczali pozycji rodziców. A jeżeli rodzic ów był Konradem Wallenrodem i w partii jedynie pełnił rolę szpiega jasnej strony mocy, no to w ogóle się nie liczy i nie pisze w rejestr.

Targalscy, Kanie i Marosze usiłują wykazać, że środowisko polskich mediów, polityki, nauki i kultury – wciąż opanowane jest przez postkomunistyczną ośmiornicę, lożę zawiązaną przez dzieci nawet nie ówczesnej wierchuszki, a szeregowych milicjantów. Jeśli dzieci te miały niefart zostać publicystami lub wykładowcami akademickimi, a znani są z niechęci do PiS – automatycznie stają się częścią układu. I nawet jeśli fanatyczne pragnienie autorów, by wykazać każde maciupkie powiązanie osób publicznych i ich rodzin z władzą PRL wydaje mi się absurdalne, to szanowałabym ich, gdyby wykazali w swoim potępieniu konsekwencję i sięgnęli do własnego ogródka. Z lubością wykazują, jak bardzo “umoczone” są nielubiane przez nich osobistości. Nie potrafią nawet przyznać, że ich rodzice lub oni sami – nawet jeśli nie wspierali „systemu” – to byli zwykłymi koniunkturalistami. Usłyszymy o przykrywkach i wielopiętrowych intrygach, przeprowadzanych w rękawiczkach bielszych niż te Perfekcyjnej Pani Domu.

Będzie jeszcze czwarta część “Resortowych Dzieci”. Dotyczyć będzie wymiaru sprawiedliwości. Tymczasem, na co również zwrócił uwagę Piętka, bez echa na prawicy przeszło odznaczenie Tomasza Sakiewicza przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy. Bo przecież istotniejsza jest czyjaś rzekoma współpraca z nieistniejącymi już organami 40 lat temu.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…