Site icon Portal informacyjny STRAJK

Rewolucja na ćwierć gwizdka i Warufakis walczący z komuną

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Znajdujemy się w wyjątkowo obrzydliwym momencie historii Europy, kiedy gnicie kapitalizmu płynnie przechodzi w faszystowską falę ogarniającą kontynent ze wszystkich stron. To najwłaściwszy czas na zaostrzenie języka i radykalizację polityki środowisk lewicowych. Tymczasem europejscy socjaliści – nawet ci „autentyczni” i „oddolni” – zupełnie stracili rezon i zdają się wręcz walkowerem oddawać Unię nacjozarazie. Na tym tle cieszyć może fakt, że w naszym kraju z letargu stara się wybudzić Partia Razem, a przynajmniej usilnie stara się markować radykalizm. Socjaldemokraci Zandberga zorganizowali w Warszawie wydarzenie o nazwie Europejska Wiosna. Jest to jednocześnie nazwa koalicji europejskiej z udziałem Razem, która w przyszłym roku powalczy o mandaty do Europarlamentu. Razemici uskutecznili dziś coś w rodzaju minikonwencji wyborczej.

Całość imprezy, która odbyła się Kinie Wisła na Żoliborzu, musiała jednak pozostawić na osobach zdeterminowanych do odesłania kapitalizmu na śmietnik historii wrażenie bliskie skutkom przejażdżki rollercoasterem: zawrót głowy i mdłości. Inspirującym hasłom towarzyszyły propozycje programowe pozbawione charakteru. Czemu ma służyć pomstowanie przeciwko „kapitalistycznemu dyktatowi” czy wezwanie do „skończenia z wyzyskiem”, jeżeli zaraz się dowiadujemy, że odpowiedzią na niekończący się kryzys mają być „green jobs”? Nie od dziś wiadomo, że „zielony kapitalizm” jest zaledwie cynicznym planem przedłużania agonii systemu. Aktywistka z Francji zapowiadała paneuropejską politykę gwarantowania miejsc pracy przez władze lokalne. Jak można wzywać do rewolucji, a jednocześnie cały ciężar zaangażowania w nią przerzucać na barki zawodowych polityków – funkcjonariuszy systemu? Buńczucznym pohukiwaniom nie towarzyszyły niestety żadne próby mobilizacji masowego oddolnego ruchu, napędzanego zaskakującą wizją, pasją uczestnictwa i siłą autentycznej alternatywy. A tylko taki ruch byłby zdolny „wywrócić stolik” europejskiej polityki – właśnie to, przynajmniej deklaratywnie, jest wszak ambicją naszych „radykalnych bakłażanów”.

„Fioletowi” słusznie podkreślają swój ciągle jeszcze zbyt nieśmiały eurosceptycyzm, krytykując dzisiejszą UE i wzywając do obalenia „europejskiej oligarchii”. To już komunał: prawicowy populizm – czytaj: faszyzm naszych czasów – bierze się z rozczarowania euroestablishmentem, z przekonania o wyobcowaniu tej „kasty” z reszty społeczeństwa. Potworek faszyzmu rośnie na toksycznej glebie wyjałowionej akumulacją kapitału, bo wypluwa z siebie hasła, które nie mieszczą się w spektrum dopuszczalnym przez skostniałych plutokratów. Lewica musi stworzyć alternatywę zarówno wobec ich polityki nienawiści, jak i w stosunku do zgniłoliberalnej oferty dalszego gnicia Europy w wampirycznych objęciach rynków. Lecz żeby to zrobić, musi rozpocząć atak na „stolik” zanim grzecznie wdrapie się do niego po wszystkich szczeblach systemu, żeby go w końcu wywrócić. Trudno oprzeć się wrażeniu, że formacje pokrewne Razem boją się takiej metody, bo wiedzą, że się ubrudzą; że po drodze przestaną pasować do designerskich lokali w modnej części Żoliborza, gdzie zainaugurowali swoją „Europejską Wiosnę”. Sorry: albo się idzie na starcie z systemem, albo po prostu do łóżka z ugrzecznioną klasą średnią.

Wisienką na torcie miał być speech Janisa Warufakisa, współzałożyciela paneuropejskiego ruchu DIEM25. I rzeczywiście był. Gwiazdor europejskiej lewicy chyba zdawał sobie sprawę, do jakiego kraju przyjechał i rozpoczął swój występ od… szarży antykomunistycznej. W nawiązaniu do dzisiejszego zagrożenia faszyzmem chciał podkreślić wspólnotę doświadczeń życia w „totalitaryzmie”, przyczepił się więc do Polski Ludowej – ot, symetrysta się znalazł. Warufakis postawił znak równości między faszystowską dyktaturą, w której się wychował, i PRL, do której jego rodacy licznie przed tą dyktaturą uciekali i znajdowali gościnę, dzięki której zachowali życie, a nawet założyli rodziny. Może tak naprawdę Warufakis przyjechał na zaproszenie IPN, a tylko przy okazji zahaczył o sabat razemitów?

Wydawałoby się, że to drugoplanowy szczegół. Nie do końca. To jest symptom. Biologiczny, odruchowy antykomunizm zawsze jest znakiem rozpoznawczym lewicy koncesjonowanej. Rację miał dziś Srecko Horvat twierdząc, że próba odnowy ducha demokracji kieruje lewicę na drogę radykalizmu. Tylko powinna to być taka demokracja, jakiej gnuśne elity bały się na początku XIX wieku: demokracja wściekłego tłumu wlewającego się na pańskie salony, demokracja gniewu, furii i zemsty, demokracja łaknąca krwi, żądająca głów. Lewica, która liczy na to, że dokona autentycznej zmiany społecznej istniejąc jako weekendowy dodatek do Gazety Wyborczej, konsumowany w lanserskiej knajpie przy wege-ciastku z sojowym latte, pozostanie wyłącznie wentylem bezpieczeństwa. Kolejnym oszustwem w dobrym stylu – rozrywką cyników.

Exit mobile version