W rocznicę urodzin Róży Luksemburg, tę okrągłą i wszystkie następne, nie domagajmy się, by główny nurt polskiej debaty publicznej docenił jej zasługi, dorobek teoretyczny i ekonomiczny. Owszem, możemy odnotować pojedyncze wzmianki w wysokonakładowych gazetach czy złożyć petycję, by uczynić ją patronką ulicy. Może nawet będzie z tego jakiś jednostkowy pożytek, ktoś o Róży usłyszy, zainteresuje się, zechce zrobić z tym zainteresowaniem coś więcej. Na darmo jednak będziemy udowadniać, że rewolucjonistka z przełomu wieków inspiruje dzisiejsze ruchy kobiece czy ekologiczne, albo argumentować, że warto dać jej tę ulicę, bo to obok Skłodowskiej-Curie druga urodzona na terenie Polski kobieta, która zyskała światową sławę (za granicą!). Dopóki będziemy żyć w kapitalistycznej Polsce, dopóty Róża, wielka i konsekwentna kapitalizmu krytyczka, pozostanie niebezpieczną radykałką i błądzącą antypatriotką, „co nie chciała wolnej Polski”. A przykrawaniem Róży do estetycznych oczekiwań prawicowców robimy jej tylko krzywdę.
Nie próbujmy towarzyszki Luksemburg sprowadzać do łagodnej orędowniczki demokracji i pluralizmu, rewolucjonistki, która na widok działań Lenina i bolszewików załamała ręce. Gdy cytujemy, że „nie ma prawdziwego socjalizmu bez demokracji, tak jak nie ma prawdziwej demokracji bez socjalizmu”, przytaczajmy i fragment artykułu w Rote Fahne, w którym wnikliwa obserwatorka międzynarodowych zależności i doświadczona bojowniczka prosi, by pokazać jej rewolucję, w której nie popełniono błędów. „Myśl o rewolucyjnej polityce bez błędów, do tego w tej zupełnie bezprzykładnej sytuacji, jest tak niedorzeczna, że godna chyba tylko niemieckiego belfra… Winę za błędy bolszewików ponosi w ostatecznym rachunku międzynarodowy proletariat, a przede wszystkim winna jest tu niesłychana, wprost zatwardziała nikczemność socjaldemokracji niemieckiej”. Gdy podejmowana była pierwsza w historii wielka próba zbudowania państwa proletariatu, a siły reakcji usiłowały zdławić ją w zarodku, Luksemburg obserwowała, komentowała, analizowała, ale stała po stronie tych, którzy, jak napisała, „odważyli się”. Chciała pluralizmu i szacunku dla inaczej myślących – w ramach państwa rządzonego przez i w interesie pracującej większości.
Nie próbujmy wynajdywać usprawiedliwień dla „braku patriotyzmu” współtwórczyni Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy. W jej czasach, w wielonarodowym, a zarazem potwornie rozwarstwionym Imperium Rosyjskim identyfikowanie się i zaangażowanie polityczne według kategorii klasowych, podobnie jak opowiedzenie się za myśleniem narodowym, było jednym z możliwych wyborów. Ówczesny kapitalizm rozjeżdżał tak samo robotników rosyjskich, jak tych pochodzenia polskiego, w tym samym czasie, gdy fabrykant polski mógł liczyć w imperium na dostatnie życie. Róża Luksemburg uczyniła świadomy wybór, iż walczyć będzie z kapitalizmem, o równość i sprawiedliwość, tyleż pod wrażeniem pełnej kontrastów Warszawy, do której przyjechała uczyć się w gimnazjum, co pod wpływem teoretyków partii Proletariat, w której kółku znalazła się w bardzo młodym wieku. Walka robotników polskich i rosyjskich w czasie 1905 r. utwierdziła ją tylko w słuszności wybranej ścieżki. „Prawdziwi polscy patrioci” z narodowej demokracji podczas rewolucji tej stanęli raczej po stronie caratu. Ona chciała przyczynić się do obalenia niesprawiedliwości na całym świecie, nie wyzwalania jednego tylko ludu i nie lokalnej tylko próby stworzenia socjalistycznego społeczeństwa, od zarania otoczonego przez wrogów.
Nie stawiajmy Róży pomników, a przynajmniej – nie tylko. Nie dla zastygnięcia w kamieniu siedziała w więzieniach zarówno carskim, jak i cesarskim, publicznie znieważyła cesarza Wilhelma i była śledzona przez carską Ochranę. Danie głosu masom, wyzwolenie robotników i robotnic od wyzysku, zmiana całego sposobu myślenia o polityce, która miała być narzędziem zniesienia opresji, a nie grą dla dobrze urodzonych mężczyzn – dla tego żyła i dla tego działała. Rozumiejąc zarazem doskonale, że socjalizm, gdy rewolucja zwycięży, nie będzie dziełem garstki zawodowych działaczy, ale świadomym wyborem tych, których do tej pory spychano na margines, odmawiano im praw i głosu. „Dziś niczym, jutro wszystkim my”…
Miejmy Różę w pamięci, bo nie ma cienia przesady w tym, że swoją pracą ekonomiczną i teoretyczną, swoją umiejętnością krytycznego spojrzenia także na własną organizację i własny ruch zapisała się w historii, pozostawiła nam przemyślenia i wnioski aktualne także po stu latach. O kapitalizmie, rozroście rynków i oderwaniu sektora finansowego od realnej produkcji. O pożeraniu kolejnych peryferiów i obszarów ludzkiej aktywności, które do tej pory nie były wprzęgane w logikę zysku, by system mógł trwać i nie wyczerpać się. O socjaldemokracji, jej samoograniczeniu i fatalnej roli, jak może odegrać (odegrała) w chwilach próby. Miejmy odwagę Róży, by zdiagnozować chorobę współczesnego świata i walczyć po pierwsze i przede wszystkim z nieludzkim, barbarzyńskim systemem opartym na nieustannej pogoni za zyskiem. Socjalizm – albo barbarzyństwo.