„Solidarność” zaczyna się sypać. Ukruszona została perła w koronie związku – z komisji zakładowej w poznańskim Volkswagenie odeszło ponad 700 pracowników. Wszyscy zdecydowali się wstąpić do bojowej i radykalnej Inicjatywy Pracowniczej, po tym, jak związek nie poparł personelu walczącego o zagwarantowanie stałej puli wolnych weekendów, w obrzydliwym geście stając po stronie kapitalisty. Ta wiadomość poszła w świat, utrwalając wizerunek „żółtego związku”, niezdolnego do skutecznego reprezentowania woli pracowników. Wcześniej „Solidarność” temperowała bojowe nastroje w magazynach Amazona, pisała lizusowskie listy w obronie nieudolnego dyrektora teatru, a kierowcę kieleckiego MPK, który pozwał swojego pracodawcę (i wygrał sprawę) nazywała „roszczeniowym i konfliktowym”.
Obecny lider „S” zachowuje się jakby wierzył, że Prawo i Sprawiedliwość będzie rządzić wiecznie. Piotr Duda dobrowolnie zgodził się pełnić rolę dowódcy przybocznego szwadronu Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy było trzeba – „Solidarność” doniosła do prokuratury, że uczestniczki antyrządowego Czarnego Protestu „nielegalnie” wykorzystały legendarne logo związku. To członkowie nauczycielskiej „S” doprowadzili do postawieniem przed kuratorium oświaty trzy pedagożki z zabrzańskiego technikum, które ośmieliły się przyjść ubrane na czarno w dniu ogólnopolskiego protestu. Piotr Duda wielokrotnie groził też przekształceniem związkowców w prorządową bojówkę uliczną. „Przygotowujemy się do wyjścia na ulice i policzenia się. Jeżeli druga strona się chce policzyć, to się policzymy. My ich czapkami przykryjemy” – mówił w grudniu ubiegłego roku.
„Solidarność” jakoś nie nigdy miała szczęścia do zdolnych przywódców. Wałęsa, Krzaklewski i Śniadek mieli swoje dobre czy nawet wielkie momenty. Ale tylko, gdy kierowana przez nich organizacja występowała w roli siły opozycyjnej wobec rządu. Kiedy na Wiejskiej pojawiała się przyjazna związkowi władza, a wraz z nią działacze przywdziewali poselskie garnitury, związek tracił swoją autonomię, a liderzy dawali się wmanewrować w rolę posłusznych lokajów, przedkładających wierność rządowi nad niezależność i sprawę pracowniczą. Z Piotrem Dudą miało być inaczej. Przewodniczący po przejęciu schedy po Śniadku w 2010 roku podkreślał, że „Solidarność” pod jego przywództwem nie będzie przystawką żadnej partii. Nie udało się.
Nieszczęście zaczęło się w 2015 roku, kiedy „Solidarność” zawarła pakt z kandydatem na Prezydenta RP Andrzejem Dudą. Związek poparł faworyta Kaczyńskiego w zamian za obietnicę podwyższenia płacy minimalnej, wprowadzenia minimalnego wynagrodzenia godzinowego, zwiększenia uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy oraz obniżenia wieku emerytalnego. Duda wybory wygrał, PiS zdobył parlament, a strona rządowa sprawnie wywiązała się ze swoich zobowiązań. Wszystkie postulaty zostały spełnione. Piotr Duda musiał dać coś w zamian. Obiecał zatem spokój na ulicach. I faktycznie – od czasu objęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, związkowcy „S” podczas protestów antyrządowych nie przybyli zorganizowaną grupą na choćby jedną demonstrację.
Bierność i serwilizm wobec kapitalistów w zakładach pracy i usługiwanie Kaczyńskiemu na ulicach – te dwa czynniki prowadzą „Solidarność” w przepaść. Przejęcie przez Inicjatywę Pracowniczą część załogi Volkswagena może być symptomem rozkładu struktur największego, jeszcze niedawno, polskiego związku zawodowego. Dla samych pracowników jest to bezsprzecznie dobra wiadomość. Każdy masowy bądź indywidualny transfer do innego związku zawodowego – czy do biurokratycznego ale mimo wszystko autonomicznego wobec władzy OPZZ, czy do energicznej i walczącej do upadłego Inicjatywy Pracowniczej, jest krokiem w dobrą stronę. Konfliktu klasowego nie rozwiązuje się bowiem w gabinecie prezesa na Nowogrodzkiej czy z Panem Bogiem na Jasnej Górze. Ten bój toczy się w miejscach pracy, a tam „Solidarność” konsekwentnie wywiesza białą flagę.