W ciągu ostatnich dwóch tygodni, media głównego nurtu oraz popularne kanały informacyjne donosiły o serii dotkliwych ciosów zadanych Hezbollahowi przez Izrael.
Zaczęło się od ataku terrorystycznego przeprowadzonego 17 i 18 września przez izraelskie służby specjalne, polegającego na detonacji pagerów i krótkofalówek należących do członków libańskiej organizacji, w których zginęły 42 osoby, w tym co najmniej 12 cywilów, a rannych zostało ponad 3 tysiące. W kolejnym tygodniu izraelskie myśliwce przeprowadziły szereg nalotów na południowe dzielnice Bejrutu oraz rzekome pozycje Hezbollahu w Libanie, zabijając kilku najważniejszych dowódców „Partii Boga”, w tym jej sekretarza generalnego Hassana Nasrallaha (27 września). Według libańskiego ministerstwa zdrowia łączna liczba ofiar tych ataków przekracza 800 zabitych (w tym ponad 100 kobiet i dzieci) i 5000 rannych.
Triumfalistyczny ton deklaracji izraelskiego wojska — jakże ochoczo podchwycony przez głównonurtowe media polskie i zagraniczne — jasno dawał do zrozumienia, że Hezbollah został kompletnie rozbity i nie stanowi już zagrożenia. Niezależni od establishmentu eksperci i komentatorzy wojskowi przedstawiali jednak bardziej zniuansowany obraz sytuacji. (…) Zwracali uwagę, że struktura Hezbollahu, podobnie jak np. zbrojnych organizacji palestyńskich, jest w sporej mierze zdecentralizowana, co pozwala między innymi “zamortyzować” straty wywołane utratą dowództwa. (…)
W dniach bezpośrednio następujących po śmierci Nasrallaha Hezbollah kontynuował bombardowanie celów wojskowych w środkowym i północnym Izraelu oraz żydowskich osiedli na północy Galilei po kilkanaście takich operacji dziennie. Ataki na Izrael zintensyfikowali też inni członkowie „Osi Oporu”, czyli Jemen i proirańskie szyickie organizacje paramilitarne w Iraku.
Państwo żydowskie nie pozostawało dłużne, dokonując nalotów powietrznych na liczne cele w Libanie, a także na jemeński port w Al-Hudajdzie. 30 września w godzinach wieczornych, IDF ogłosiło oficjalnie rozpoczęcie inwazji lądowej na Liban, z zadeklarowanym celem zneutralizowania zagrożenia ze strony przygranicznych sił zbrojnych Hezbollahu. Co najdziwniejsze, nie ma jednak żadnych przekonujących dowodów, żeby w ogóle doszło do przekroczenia granicy z Libanem. Media libańskie wprost temu zaprzeczają. Możliwe więc, że mieliśmy do czynienia z posunięciem propagandowym ze strony Izraela albo że inwazja Libanu faktycznie została rozpoczęta i błyskawicznie przerwana.
1 października Iran jednak zaskoczył cały świat. Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej wystrzelił bowiem — zupełnie niespodziewanie — w stronę Izraela około 200 pocisków balistycznych średniego zasięgu typu Fattah-1. Na podstawie nagrań publikowanych w mediach społecznościowych można śmiało założyć, że część pocisków uderzyła w swoje cele, przedzierając się przez osławioną izraelską obronę przeciwlotniczą. Według wstępnych analiz straty odnotowano w izraelskich bazach wojskowych Nevatim i Hatzerim, tzw. „oś Netzarim” przecinająca strefę Gazy (w mniejszym stopniu), dowództwo Mossadu, miasto portowe Aszkelon, część obrony przeciwlotniczej, a także część infrastruktury energetycznej w okolicach Jerozolimy.
Izrael szykuje odpowiedź, która, jak głoszą izraelscy politycy ma być druzgocąca. Jednak eskalacji na większa skalę przeciwstawia się najważniejszy sojusznik Izraela – Stany Zjednoczone, które prawdopodobnie nie chcą rozpętania wojny w tym regionie. Czy potrafią powstrzymać zdesperowanych do dalszych ataków polityków izraelskich – nie wiadomo. Pozostaje zatem czekać na dalszy rozwój wypadków.
(źródło: Fakty i Analizy)